Szukaj na tym blogu

sobota, 3 listopada 2012

007: Być Bondem – marzenie czy przekleństwo?

Daniel Craig już po raz trzeci założył smoking by skorzystać z licencji na zabijanie w najdłuższej serii przygodowej w historii kina. Przez minione pięćdziesiąt lat w postać agenta 007 wcielało się aż sześciu aktorów. Wyborowi każdego kolejnego aktora towarzyszyły duże emocje, gdyż pierwszy Bond - Sean Connery dla wielu kinomanów wciąż jest niedoścignionym wzorem i idealnym wyobrażeniem książkowego bohatera z powieści Iana Fleminga. Nie będziemy jednak dociekać, który z sześciorga aktorów wypełnił swe ekranowe obowiązki najlepiej. Prześledzimy jednak okoliczności, w jakich poszczególni aktorzy stawali się Bondem oraz konsekwencje tych wyborów.

James Bond to fikcyjna postać literacka stworzona przez Iana Fleminga na początku lat pięćdziesiątych. Autor opisywał agenta 007 bardziej poprzez działanie i zwyczaje, niż charakterystykę i wygląd. Podobno najbliżej jego filmowego wyobrażenia był brytyjski aktor David Niven, ale gdy przystąpiono do kręcenia pierwszej części nie był brany pod uwagę ze względu na swój wiek. Niven, który wcielił się później w rolę emerytowanego 007 w parodii „Casino Royale” z 1967 roku, był typem snobistycznego dżentelmena o nienagannych manierach. Dla producentów filmów o Bondzie - Harry’ego Saltzmana i Alberta R. Broccoliego - faworytem był Cary Grant: amerykański amant znany m.in. z filmów Hitchcocka. Grant, który był przyjacielem i drużbą na ślubie Broccoliego i zgodziłby się zagrać rolę, ale tylko w jednym filmie. Nie odpowiadało to oczekiwaniom pokładanym w potencjale powieści Fleminga, gdzie zakładano nakręcić serię filmów z jednym aktorem.

Broccoli i Saltzman szukali kogoś, kto oprócz fizycznych atutów podpisałby kontrakt na kilka kolejnych produkcji. Roger Moore, który choć spełniał oczekiwania widzów, był związany kontraktem na telewizyjny serial „Święty”. Legenda mówi, że każdy kolejny aktor grający Bonda miał za sobą jedno nieudane podejście, najczęściej spowodowane innymi kontraktami. Nie było tak tylko z Danielem Craigiem, i Seanem Connerym, którego Dana Broccoli zobaczyła w filmie „Darby O’Gill i krasnoludki”.

Pochodzący ze Szkocji Connery imał się takich zajęć jak rozwoziciel mleka, polerowacz trumien czy kierowca, dopóki nie został modelem i kulturystą. Brakowało mu ogłady i elegancji, ale miał w sobie potencjał na bohatera kina akcji. Producenci, którym spodobał się jego dynamiczny sposób poruszania, potraktowali go jak nieoszlifowany diament. Reżyser Terence Young, który sam prowadził życie podobne do książkowego Bonda, podjął się wyszkolenia Connery’ego. Jako mentor „zabrał go na kolację, pokazał jak chodzić, jak mówić a nawet jak jeść”. Chodził z nim po najlepszych krawcach, uczył smakowania wina oraz zasad etykiety. Opłaciło się, bo nikomu nieznany Connery szybko stał się idolem kinomanów i bożyszczem kobiet, ale także prawdziwym Bondem.

Sean Connery zagrał w pięciu kolejnych filmach wyznaczając standardy roli na kolejne lata. Jego zdecydowana, ale pełna dystansu do siebie gra, była istotnym składnikiem sukcesu serii i punktem odniesienia dla konkurencji. Jednak przeszkadzała mu nadmierna obecność dziennikarzy i utożsamianie go z postacią Bonda w materiałach reklamowych. Sam zaczął interesować się udziałem w poważniejszych filmach u Hitchcocka czy Lumeta, w czym z pewnością pomogła mu zdobyta dzięki Bondowi międzynarodowa sława.


Tuż po premierze filmu „Żyje się tylko dwa razy” rozpoczęto poszukiwania kolejnego Bonda. Mocnym kandydatem był Timothy Dalton, który później wspominał, że czuł się wtedy zbyt młody. Dużym ryzykiem był wybór George’a Lazenby’ego – australijskiego modela i sprzedawcy samochodów, który w portfolio miał jedynie reklamę czekoladek. Na rozmowie nakłamał na temat swoich udziałów w czechosłowackich i jugosłowiańskich produkcjach, ale wypadał nadzwyczaj wiarygodnie w scenach walki. Jednemu z kaskaderów na castingu wybił zęba. Lazenby nigdy nie grał w filmach i sądził, że aktorzy wykonują wszystkie sceny kaskaderskie. Reżyser Peter Hunt był w szoku, gdy aktor wyznał mu, że nigdy nie grał w filmach. Uznał jednak, że jego doświadczenie jako montażysty pomoże mu zamaskować niedoskonałości debiutanta. Wybitnie pewny siebie aktor powodował jednak sporo problemów, gdy uwierzył że jest gwiazdą. Z reżyserem porozumiewał się przez pośredników. Wkrótce też zrezygnował z dalszych filmów. Uwierzył swojemu agentowi, że w epoce Dzieci Kwiatów ludzie nie będą oglądać kojarzonego z konserwatywnym rządem bohatera. Od tamtej pory pojawił się w kilku filmach akcji z Hong-Kongu (miał grać u boku Bruce’a Lee w „Grze śmierci), erotycznej serii o Emannuelle, ale także licznych parodiach przygód agenta 007. Jego nazwisko odtąd służyło na określenie kogoś, kto nie sprostał roli i oczekiwaniom fanów (jak np. George Clooney jako Batman). Jak sam powiedział w sekwencji otwierającej swego jedynego filmu o Bondzie: To się nie zdarza innym facetom. [...]

więcej w grudniowym numerze Digital Vision


piątek, 2 listopada 2012

DV: Sprzęt każdego filmowca

W 1969 roku, gdy Francis Ford Coppola zakładał wytwórnię Zoetrope, pragnął uniezależnić się od studyjnego systemu Hollywood by produkować nie tylko swoje autorskie filmy. Wytwórnia miała w zamierzeniu promować niszowych twórców i trudne tematy, czyli to czego nie można było znaleźć w głównym nurcie. Niezbyt szczęśliwe decyzje sprawiły, że wytwórnia mocno się zadłużyła, a Coppola przez kolejne lata musiał spłacać długi reżyserując filmy na zlecenie. Kiedy jednak zakładał Zoetrope miał wizję, że w przyszłości każdy filmowiec zyska niezależność mogąc pomieścić cały sprzęt jakiego potrzebuje w jednym plecaku. Od kilkunastu lat jest to na szczęście możliwe.

Technologia wideo przywróciła kręcenie filmów w ręce ludzi. To w ten sposób nauczyłem się jak kręcić filmy – kręcąc je w domu.
Robert Rodriguez

Dziś każdy może być filmowcem. Przed ponad dekadą DV, czyli cyfrowe wideo (Digital Video) zrewolucjonizowało rynek – dobrej jakości półprofesjonalny sprzęt stał dostępny za rozsądne pieniądze. W hipotetycznym plecaku, o jakim niegdyś marzył Coppola, dziś spokojnie możemy pomieścić dobrej jakości kamerę, statyw, obiektywy, sprzęt do nagrywania z mikrofonami, a także laptopa z programem do montażu. Wkrótce miniaturyzacja doprowadziła do tego, że całkiem niezły sprzęt można zmieścić w kieszeni spodni w postaci telefonu komórkowego z opcją filmowania w HD oraz aplikacją do montażu. Czegóż więcej chcieć by wyruszyć w teren i nagrać film życia? Na początek przydałaby się dobra historia. Przez ostatnie dwa lata w „Przewodniku filmowca” pisałem o kolejnych etapach prowadzących nas do realizacji filmu. Jeśli nadal wierzymy w swój pomysł, teraz przyszła pora by dopasować do niego sprzęt.