Szukaj na tym blogu

czwartek, 20 grudnia 2012

Bond o Bondzie

50 lat w służbie Jej Królewskiej Mości

Roger Moore zyskał światową sławę jako odtwórca postaci Jamesa Bonda występując w aż siedmiu częściach tej najdłuższej filmowej serii. To daje mu niezaprzeczalną licencję na… pisanie książek w postaci wspomnień. W 2008 roku aktor mogący się poszczycić szlacheckim tytułem napisał autobiografię „Nazywam się Moore, Roger Moore”, która sprzedała się w ponad 100 tysiącach egzemplarzy. Wspomnienia te były pełne ciepła, autentycznej refleksji i… ciętego humoru. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku jego kolejnej książki.

Pozycja „Bond o Bondzie” powstała z okazji jubileuszu pięćdziesięciolecia istnienia kinowej serii o agencie 007. Roger Moore tym razem postanowił zabawić się w przewodnika i kronikarza, bo oprócz filmów w których sam zagrał, opisuje też poczynania swoich poprzedników i następców. Z właściwym sobie dystansem zawsze zdrabnia imię głównego bohatera książki z Jamesa na Jimmy’ego oraz przytacza zabawne anegdoty z planów filmowych. Wspomina na przykład, że między zdjęciami lubił palić cygara, które musiał sam kupować, bo wbrew pogłoskom nie były zagwarantowane w kontrakcie. Ilekroć zapalał nowe cygaro jego asystent informował go, że kamery już są gotowe i reżyser prosi go na plan. Moore wręczał mu do potrzymania cygaro i udawał się na plan, po czym wracał zły bo ekipa nie była jeszcze gotowa a tymczasem jego asystent w wygodnym fotelu smakował jego cygaro.

środa, 19 grudnia 2012

Siła rażenia

"Siła rażenia środków masowego przekazu"
autor: Michał Talarek

ze wstępu:
Tytuł książki nieprzypadkowo nawiązuje do niesławnej irackiej broni masowego rażenia. Siła przekonywania środków (nota bene) masowego przekazu jest przeogromna, a jej skutkiem może być nawet doprowadzenie do wojny. O wielu wydarzeniach, o których się czegoś dowiadujemy, dowiadujemy się właśnie z mediów. Jeśli jakiegoś wydarzenia tam nie ma, to możemy założyć że nigdy do niego nie doszło (obecnie popularne jest powiedzenie: jeśli czegoś nie ma w Internecie, to znaczy, że to coś nie istnieje). Gdy media pokazują racje jednej strony konfliktu, to nawet czując podświadomie tendencyjność, zgadzamy się na taki przekaz i adaptujemy wkrótce jako swój, ufając autorytetowi jakim cieszą się środki przekazu, ich obiektywności i niezależności.

niedziela, 9 grudnia 2012

007: Być Bondem – marzenie czy przekleństwo? cz.2

Kiedy Roger Moore wcielał się po raz pierwszy w postać Jamesa Bonda, mógł już pochwalić się międzynarodową sławą zdobytą dzięki serialowi o „Świętym”. Kolejna seria, tym razem na dużym ekranie, na trwałe zapisała jego nazwisko w historii kina. Jego pomysł na wizerunek tajnego agenta 007 oferował widzom nową jakość, nastawioną bardziej na dobroduszną rozrywkę. Scenarzysta Tom Mankiewicz wspominał, że kiedy do roli Bonda ostatecznie został wybrany Roger Moore, trzeba było dostosować pod niego gotowy już scenariusz. Wycięto między innymi charakterystyczne dla Seana Connery’ego sceny z Martini. Connery będąc z dziewczyną w klubie mógł ją pocałować lub równie dobrze wbić jej nóż w plecy i był przy tym wiarygodny. W przypadku Rogera Moore’a – jak tłumaczył scenarzysta - wyglądałoby to okropnie. Aktor miał duży dystans do siebie, więc czasem żartował, że wykonywał samodzielnie wszystkie sceny kaskaderskie oprócz scen łóżkowych.

W 1983 roku, gdy Roger Moore zagrał w „Ośmiorniczce” media rozpisywały się o kinowym pojedynku agentów 007, bo przy współpracy Connery’ego powstał konkurencyjny dla oficjalnej serii film „Nigdy nie mów nigdy”. Ponieważ obaj aktorzy byli już mocno po pięćdziesiątce, pojawiły się sugestie o konieczności ich przejścia z kina akcji na emeryturę. Co ciekawe, filmy nie konkurowały ze sobą bezpośrednio gdyż były dystrybuowane w kilkumiesięcznym przedziale czasu, a zyskały podobną ilość wpływów z biletów. Dla Connery’ego było to siódme i ostatnie filmowe spotkanie z bohaterem powieści Iana Fleminga. Dla Rogera Moore’a, który jak się wkrótce okazało, również siedmiokrotnie zagrał Bonda, była to przedostatnia przygoda w serii.

W przeciwieństwie do Connery’ego Moore świetnie czuł się jako gwiazdor w kinie rozrywkowym. Nie potrzebował jak Connery potwierdzać swojego aktorstwa w tak poważnych filmach jak „Imię róży” czy „Nietykalni” (za który zdobył Oskara). Moore za to odnalazł swą pasję w pozafilmowych obowiązkach otoczonego coraz większym kultem agenta 007 jako ambasador marki: brał udział w jubileuszach, akcjach charytatywnych czy filmach dokumentalnych. Zresztą zmuszało go do tego przyzwyczajenie do luksusu i kosztowne rozwody. W październiku tego roku ukazała się książka jego autorstwa podsumowująca wszystkie filmy w serii. Wspominał, że zainteresowanie mediów Jamesem Bondem było tak duże, że zaczął sobie żartować z mało oryginalnych pytań powtarzanych przez kolejnych dziennikarzy. Zapytany czy prywatnie również wiedzie takie życie jak Bond oświadczył, że nie poluje na szpiegów w ogródku, tak samo jak po powrocie do domu ze spektaklu gdzie gra Otella nie zabija swojej żony (ale po zastanowieniu dodał, że w przypadku niektórych nie byłby to zły pomysł).

W 1985 roku tuż po premierze filmu „Zabójczy widok” Roger Moore oficjalnie zrezygnował z kontynuowania serii. Wraz z przygotowaniami kolejnego scenariusza rozpoczęto casting na nowego Bonda. Do producentów odezwał się wtedy George Lazenby, który zapowiedział że gdyby go potrzebowali, to jest do dyspozycji. Oczywiście nikt nie potraktował jego propozycji poważnie. Faworytem był Pierce Brosnan, który właśnie skończył grać w serialu „Detektyw Remington Steele”. Uwagę producentów zwrócił na siebie kilka lat wcześniej, gdy jego żona pojawiła się w „Tylko dla twoich oczu” u boku Rogera Moore’a. Miał już za sobą role szpiegów w filmowych adaptacjach powieści „Czwarty protokół” czy „Noble House” i świetnie się prezentował w smokingu. Przez trzy dni kręcono z nim zdjęcia próbne na których wypadł znakomicie. Brosnan niemalże został publicznie ogłoszony nowym Bondem. Ale wtedy o jego planach dowiedzieli się szefowie telewizji i ogłosili wznowienie serialu z jego udziałem, do czego ten był zobligowany kontraktem. W przypadku Bonda historia lubi się jednak powtarzać, bo po dziesięciu latach Brosnan dostał wymarzoną rolę. Tymczasem agenta 007 zgodził się grać Timothy Dalton, który niemal dwie dekady wcześniej odrzucił propozycję. Teraz jednak zdążył już, jak to określił, dojrzeć do roli.

Dalton z niewielkim dorobkiem filmowym uchodził wtedy za aktora teatralnego. Podszedł poważnie do swojego zadania, bo przeczytał wszystkie powieści Iana Fleminga. Chciał, żeby jego interpretacja postaci była bardziej poważna i niebezpieczna, tak jak w książkach. Widzowie, którym przeszkadzały niektóre gagi niskich lotów w poprzednich filmach, czuli się usatysfakcjonowani odmianą. Pierwszy film z Daltonem zarobił więcej niż dwa ostatnie z Moore’em. Dalton nie był mistrzem ciętych ripost, ale wyglądał w swej roli przekonująco. Rzadko się uśmiechał, i - podobnie jak książkowy Bond - miał szczere wątpliwości co do swojej profesji. Pił z cierpienia by zapomnieć o rzeczach, które musiał robić jako szpieg. Niektórzy jednak widzieli w jego byronowskiej interpretacji wypalonego pracownika tajnych służb, który pilnie potrzebował pomocy psychiatry. [...]
więcej w styczniowym numerze Digital Vision

sobota, 8 grudnia 2012

DV: Festiwalowy survival

Pod koniec listopada, jak co roku od dwudziestu lat, odbyła się kolejna edycja festiwalu sztuki operatorskiej Camerimage. Jest to jedyna światowa impreza, której program skupia się nie na aktorach czy reżyserach, lecz operatorach. Oprócz premierowych pokazów wybitnych pod względem zdjęć filmów, na imprezie można spotkać mnóstwo studentów i początkujących filmowców, którzy poprzez niezobowiązujące spotkania z mistrzami pragną w przyszłości zająć ich miejsce. W tym odcinku skupimy się na roli festiwali filmowych w życiu filmowca.

Festiwal to wymarzone miejsce na premierę naszego filmu. W ten sposób możemy zdobyć rozgłos poprzez kontakty z dziennikarzami, spotkać się z innymi filmowcami, ale także widzami. Biorąc w nim udział zobaczysz filmy, których nie znajdziesz w telewizji czy wypożyczalni DVD. Co więcej, będąc w kontakcie z innymi ludźmi znacząco ułatwisz dalszą karierę swojemu dziełu. Dlatego – podobnie jak przy kręceniu filmu – warto się odpowiednio przygotować. Zdając się na przypadek zmniejszamy tylko swoje szanse.

Generalnie rzecz biorąc, festiwale dzielą się na krajowe i międzynarodowe. Każdy z nich ma różne wymagania, dlatego przed wysłaniem filmu trzeba zwrócić uwagę na wymogi regulaminowe. Istotnym czynnikiem może być tu wersja językowa filmu. Na ogół nawet na polskich festiwalach o wyraźnych ambicjach międzynarodowych oczekuje się filmów z angielskimi napisami. Niektóre imprezy wymagają również transkryptu – zarówno w języku oryginalnym jak i angielskim. Może to być przydatne dla tłumacza/lektora lub… cenzury w przypadku udziału młodszej publiczności.

ZGŁOSZENIA
Rozważając zgłoszenie filmu na dany festiwal, najważniejsze informacje, które nas interesują to:
- deadline – czyli do kiedy film musi dotrzeć do organizatora (zwykle jest to data stempla pocztowego, ale za granicę przesyłki idą dłużej),
- koszt zgłoszenia filmu (w przypadku wielu zagranicznych festiwali dokonuje się bezzwrotnej opłaty wstępnej , nie tylko w wypadku zakwalifikowania filmu).
Natomiast w ramach danego festiwalu mogą pojawić się ograniczenia co do rodzaju poszczególnych konkursów. Na jednym festiwalu może odbywać się jednocześnie kilka konkursów (np. filmów pełnometrażowych, krótkometrażowych, zagranicznych i narodowych).

Ograniczenia dotyczą najczęściej:
- typu filmu (animacja, dokument, fabuła)
- metrażu (do 10 min., do 15, do 30, między 30-60, od 45…)
- sposobu produkcji (niezależna, studencka, profesjonalna)
- ilości (chcielibyśmy zgłosić kilka filmów, ale czasem można tylko jeden)
- roku produkcji (najczęściej można zgłaszać nie starsze niż powstałe przed zeszłorocznym deadline’m danej imprezy – w trosce o świeżość i różnorodność organizatorzy zabezpieczają się przed nadsyłaniem corocznie tych samych tytułów)
- tematyki – jeśli nakręciłeś horror, to raczej nie trafi on na festiwal o tematyce dziecięcej
- wieku reżysera – konkurs może być np. tylko dla nastolatków, osób przed 26. rokiem życia, lub… po 50-tce.

Bywa, że niektóre festiwale wymagają informacji o wcześniejszych pokazach filmów i zdobytych tam wyróżnieniach. Chcą określenia, czy ich impreza będzie światową premierą (pierwszym pokazem w ogóle), międzynarodową (po raz pierwszy poza krajem produkcji) czy jedynie krajową (premierą tylko w danym kraju). I tutaj wcześniejszy udział w innych imprezach może być:
- na naszą korzyść (jeśli film był już na ważnych imprezach i zdobył nagrody, co może znaczyć że warto go pokazać),
- lub na niekorzyść (jeśli festiwal nastawia się na prezentowanie nowości i ma wysoką rangę).

Nie trzeba dodawać, że film nie może być wcześniej prezentowany w internecie, telewizji czy na DVD, bo organizator woli wtedy wybrać film, którego nikt jeszcze nie widział.

Spośród wielu festiwali musimy wybrać gdzie nasz film najlepiej się kwalifikuje. Poza tym, im więcej festiwali, tym więcej czasu i pieniędzy musimy na to poświęcić. Zasadniczo cykl życia jednego filmu to okres jednego do półtora roku. Raczej nie uda nam się zgłosić tego samego filmu na imprezę, która już raz go odrzuciła. Poza tym film straci swoją świeżość, bo w końcu widz idzie na festiwal, by zobaczyć nowości. Dlatego jeśli kończymy w film późną jesienią to niegłupim pomysłem jest podanie jako daty produkcji roku następnego. Dla nas to tylko parę tygodni, a dla filmu i jego festiwalowego życia ogromne znaczenie.


więcej w grudniowym numerze Digital Vision

sobota, 3 listopada 2012

007: Być Bondem – marzenie czy przekleństwo?

Daniel Craig już po raz trzeci założył smoking by skorzystać z licencji na zabijanie w najdłuższej serii przygodowej w historii kina. Przez minione pięćdziesiąt lat w postać agenta 007 wcielało się aż sześciu aktorów. Wyborowi każdego kolejnego aktora towarzyszyły duże emocje, gdyż pierwszy Bond - Sean Connery dla wielu kinomanów wciąż jest niedoścignionym wzorem i idealnym wyobrażeniem książkowego bohatera z powieści Iana Fleminga. Nie będziemy jednak dociekać, który z sześciorga aktorów wypełnił swe ekranowe obowiązki najlepiej. Prześledzimy jednak okoliczności, w jakich poszczególni aktorzy stawali się Bondem oraz konsekwencje tych wyborów.

James Bond to fikcyjna postać literacka stworzona przez Iana Fleminga na początku lat pięćdziesiątych. Autor opisywał agenta 007 bardziej poprzez działanie i zwyczaje, niż charakterystykę i wygląd. Podobno najbliżej jego filmowego wyobrażenia był brytyjski aktor David Niven, ale gdy przystąpiono do kręcenia pierwszej części nie był brany pod uwagę ze względu na swój wiek. Niven, który wcielił się później w rolę emerytowanego 007 w parodii „Casino Royale” z 1967 roku, był typem snobistycznego dżentelmena o nienagannych manierach. Dla producentów filmów o Bondzie - Harry’ego Saltzmana i Alberta R. Broccoliego - faworytem był Cary Grant: amerykański amant znany m.in. z filmów Hitchcocka. Grant, który był przyjacielem i drużbą na ślubie Broccoliego i zgodziłby się zagrać rolę, ale tylko w jednym filmie. Nie odpowiadało to oczekiwaniom pokładanym w potencjale powieści Fleminga, gdzie zakładano nakręcić serię filmów z jednym aktorem.

Broccoli i Saltzman szukali kogoś, kto oprócz fizycznych atutów podpisałby kontrakt na kilka kolejnych produkcji. Roger Moore, który choć spełniał oczekiwania widzów, był związany kontraktem na telewizyjny serial „Święty”. Legenda mówi, że każdy kolejny aktor grający Bonda miał za sobą jedno nieudane podejście, najczęściej spowodowane innymi kontraktami. Nie było tak tylko z Danielem Craigiem, i Seanem Connerym, którego Dana Broccoli zobaczyła w filmie „Darby O’Gill i krasnoludki”.

Pochodzący ze Szkocji Connery imał się takich zajęć jak rozwoziciel mleka, polerowacz trumien czy kierowca, dopóki nie został modelem i kulturystą. Brakowało mu ogłady i elegancji, ale miał w sobie potencjał na bohatera kina akcji. Producenci, którym spodobał się jego dynamiczny sposób poruszania, potraktowali go jak nieoszlifowany diament. Reżyser Terence Young, który sam prowadził życie podobne do książkowego Bonda, podjął się wyszkolenia Connery’ego. Jako mentor „zabrał go na kolację, pokazał jak chodzić, jak mówić a nawet jak jeść”. Chodził z nim po najlepszych krawcach, uczył smakowania wina oraz zasad etykiety. Opłaciło się, bo nikomu nieznany Connery szybko stał się idolem kinomanów i bożyszczem kobiet, ale także prawdziwym Bondem.

Sean Connery zagrał w pięciu kolejnych filmach wyznaczając standardy roli na kolejne lata. Jego zdecydowana, ale pełna dystansu do siebie gra, była istotnym składnikiem sukcesu serii i punktem odniesienia dla konkurencji. Jednak przeszkadzała mu nadmierna obecność dziennikarzy i utożsamianie go z postacią Bonda w materiałach reklamowych. Sam zaczął interesować się udziałem w poważniejszych filmach u Hitchcocka czy Lumeta, w czym z pewnością pomogła mu zdobyta dzięki Bondowi międzynarodowa sława.


Tuż po premierze filmu „Żyje się tylko dwa razy” rozpoczęto poszukiwania kolejnego Bonda. Mocnym kandydatem był Timothy Dalton, który później wspominał, że czuł się wtedy zbyt młody. Dużym ryzykiem był wybór George’a Lazenby’ego – australijskiego modela i sprzedawcy samochodów, który w portfolio miał jedynie reklamę czekoladek. Na rozmowie nakłamał na temat swoich udziałów w czechosłowackich i jugosłowiańskich produkcjach, ale wypadał nadzwyczaj wiarygodnie w scenach walki. Jednemu z kaskaderów na castingu wybił zęba. Lazenby nigdy nie grał w filmach i sądził, że aktorzy wykonują wszystkie sceny kaskaderskie. Reżyser Peter Hunt był w szoku, gdy aktor wyznał mu, że nigdy nie grał w filmach. Uznał jednak, że jego doświadczenie jako montażysty pomoże mu zamaskować niedoskonałości debiutanta. Wybitnie pewny siebie aktor powodował jednak sporo problemów, gdy uwierzył że jest gwiazdą. Z reżyserem porozumiewał się przez pośredników. Wkrótce też zrezygnował z dalszych filmów. Uwierzył swojemu agentowi, że w epoce Dzieci Kwiatów ludzie nie będą oglądać kojarzonego z konserwatywnym rządem bohatera. Od tamtej pory pojawił się w kilku filmach akcji z Hong-Kongu (miał grać u boku Bruce’a Lee w „Grze śmierci), erotycznej serii o Emannuelle, ale także licznych parodiach przygód agenta 007. Jego nazwisko odtąd służyło na określenie kogoś, kto nie sprostał roli i oczekiwaniom fanów (jak np. George Clooney jako Batman). Jak sam powiedział w sekwencji otwierającej swego jedynego filmu o Bondzie: To się nie zdarza innym facetom. [...]

więcej w grudniowym numerze Digital Vision


piątek, 2 listopada 2012

DV: Sprzęt każdego filmowca

W 1969 roku, gdy Francis Ford Coppola zakładał wytwórnię Zoetrope, pragnął uniezależnić się od studyjnego systemu Hollywood by produkować nie tylko swoje autorskie filmy. Wytwórnia miała w zamierzeniu promować niszowych twórców i trudne tematy, czyli to czego nie można było znaleźć w głównym nurcie. Niezbyt szczęśliwe decyzje sprawiły, że wytwórnia mocno się zadłużyła, a Coppola przez kolejne lata musiał spłacać długi reżyserując filmy na zlecenie. Kiedy jednak zakładał Zoetrope miał wizję, że w przyszłości każdy filmowiec zyska niezależność mogąc pomieścić cały sprzęt jakiego potrzebuje w jednym plecaku. Od kilkunastu lat jest to na szczęście możliwe.

Technologia wideo przywróciła kręcenie filmów w ręce ludzi. To w ten sposób nauczyłem się jak kręcić filmy – kręcąc je w domu.
Robert Rodriguez

Dziś każdy może być filmowcem. Przed ponad dekadą DV, czyli cyfrowe wideo (Digital Video) zrewolucjonizowało rynek – dobrej jakości półprofesjonalny sprzęt stał dostępny za rozsądne pieniądze. W hipotetycznym plecaku, o jakim niegdyś marzył Coppola, dziś spokojnie możemy pomieścić dobrej jakości kamerę, statyw, obiektywy, sprzęt do nagrywania z mikrofonami, a także laptopa z programem do montażu. Wkrótce miniaturyzacja doprowadziła do tego, że całkiem niezły sprzęt można zmieścić w kieszeni spodni w postaci telefonu komórkowego z opcją filmowania w HD oraz aplikacją do montażu. Czegóż więcej chcieć by wyruszyć w teren i nagrać film życia? Na początek przydałaby się dobra historia. Przez ostatnie dwa lata w „Przewodniku filmowca” pisałem o kolejnych etapach prowadzących nas do realizacji filmu. Jeśli nadal wierzymy w swój pomysł, teraz przyszła pora by dopasować do niego sprzęt.

piątek, 26 października 2012

Jedyny, ostatni, niepowtarzalny

Clint Eastwood bohaterem książki

82-letni aktor nie ma zamiaru schodzić ze sceny, choć od jego debiutu kinowego minęło już ponad pół wieku. Od 21. września w amerykańskich kinach można oglądać film „Dopóki piłka w grze", gdzie zagrał starzejącego się łowcę talentów w baseball’u (polska premiera zapowiadana jest na grudzień). Tymczasem w księgarniach Amazon ukazała się pierwsza polskojęzyczna książka obejmująca jego dotychczasową karierę pt. „Clint Eastwood. Życie po obu stronach kamery”. Publikacja jest do nabycia w europejskich oddziałach księgarni Amazon, w tym również w wersji dla czytników e-booków Kindle.

piątek, 12 października 2012

DV: Szlifowanie montażu

W poprzednich odcinkach "Przewodnika filmowca" była mowa o przygotowaniach do montażu oraz samym akcie łączenia poszczególnych ujęć. Każdy, kto choć trochę zajmował się działaniami kreatywnymi, wie że tajemnica sukcesu leży tak naprawdę w ostatnich szlifach. Niechlujne przejścia poziomu ścieżki dźwiękowej, błędy w oświetleniu czy amatorska czołówka mogą zniechęcić widzów, a praca przy takich detalach – z uwagi na drobiazgowość – wymaga czasu i uwagi. A co jeśli trzeba nagle zmienić istotny wątek fabuły?

Pewnym ratunkiem dla nas może być określenie zawczasu planowanej długości materiału. Jeśli projekt nie mieści się w zakładanym metrażu, skrócenie go może być wyzwaniem. Spoty reklamowe zwykle mają długość 30 lub 60 sekund. Przygotowując krótkometrażówkę, tzw. shorta, należy pamiętać że większość festiwali nie przyjmuje filmów dłuższych niż 30 minut (wliczając w to napisy), a niektóre ograniczają się do 10 minut. Jeśli osoby układające program festiwalu mają do wyboru jeden półgodzinny filmu i dwa piętnastominutowe, wybiorą dwa krótsze, bo bardziej urozmaicą program. Jak widać diabeł tkwi w szczegółach, dlatego powinniśmy je dopracować do perfekcji.

piątek, 5 października 2012

007: licencja na gadżety


Dziś mija równe 50 lat od premiery pierwszego filmu o Jamesie Bondzie. Kiedyś w jednym z moich felietonów w DiVi wspomniałem o futurystycznych gadżetach Bonda sprzed dekady, które zdążyły już się zmaterializować w cyfrowym świecie (m.in. o przezroczysty samochód Mercedesa). Jedne gadżety zdążyły na dobre się zadomowić w naszym życiu, inne do dzisiaj pobudzają wyobraźnie, lub też uśmieszki politowania. Premiera najnowszej części przygód agenta 007 pt. „Skyfall” to jednocześnie jubileusz 50-lecia istnienia najdłuższej serii w historii kina. Warto z tej okazji przypomnieć jak przez minione pół wieku filmy o Jamesie Bondzie wpłynęły na nasze oczekiwania względem technologii.


Kim jest James Bond - tego nikomu nie trzeba wyjaśniać. Postać ta na stałe zapisała się w historii popkultury. Jednak kim byłby James Bond bez swoich gadżetów? Zapewne kolejnym wyposażonym w broń, mięśnie i inteligencję bohaterem filmów akcji, jakich regularnie dostarcza nam Hollywood. Jednak James Bond ma coś co go wyróżnia. Jako postać powstał za sprawą Iana Fleminga, byłego członka brytyjskiego wywiadu wojskowego. Pisarz, chcąc urozmaicić sobie życie na Jamajce, zaczął pisać książki bazując na osobistych doświadczeniach i wiedzy wyniesionej ze służby. Wtedy też, w czasach Zimnej Wojny, szpiegostwo nabrało nowego, bo globalnego znaczenia. Sowieccy intryganci byli głównym przeciwnikiem Zachodniego świata, a szpiedzy mieli do swej pomocy liczne gadżety, choć nie tak wyrafinowane jak te znane nam z filmów. Nóż sprężynowy w parasolce, aparat fotograficzny w zapalniczce Zippo czy fałszywe dno w piance do golenia - im bardziej przedmiot wyglądał zwyczajnie, tym mniej budził podejrzeń.

Jednak producenci filmów o Bondzie postanowili uczynić podstawowe akcesoria agentów jeszcze bardziej efektownymi, tak aby obok seksownych dziewcząt i uroczych lokacji pogłębiać nasze pragnienia. Nie obyło się to bez wpływu na świat realny – wywiady obu obozów starały się szukać inspiracji w literaturze i filmach. W centrali KGB uważnie analizowano filmy o Bondzie w celu przechwycenia nowinek technologicznych i skopiowania co ciekawszych gadżetów. Bardzo możliwe, że w filmach tych prezentowano wyolbrzymione możliwości sprzętu, by w ramach Wyścigu zbrojeń (tak jak przy reaganowskim programie Wojen Gwiezdnych) zasiać w KGB wątpliwość co do realnej potęgi Zachodu. Również CIA poszukiwała inspiracji w fikcji literackiej licząc na wyobraźnię pisarzy. Bohater „Trzech dni kondora” był pracownikiem tajnej komórki wywiadowczej, która zajmowała się… czytaniem powieści szpiegowskich. Jej zadanie polegało na wynotowywaniu informacji, które w znaczący sposób usprawniłyby pracę Agencji.

W końcu czy my, zwykli śmiertelnicy, również nie chcielibyśmy skorzystać z paru niewinnych szpiegowskich gadżetów, które ułatwiłyby nam życie? Jednym z nich z pewnością byłaby obrotowa tablica rejestracyjna z filmu „Goldfinger”, która pozwalała nie przejmować się ograniczeniami prędkości. Podobno jej inspiratorem był reżyser filmu Guy Hamilton, któremu bardzo często trafiały się mandaty za zbyt ciężką nogę na gazie. Zaawansowane nowinki takie jak laser były niezwykle tajemnicze i a wyobraźnia dopowiadała resztę… ale tylko w czasach powstania filmów. Wtedy właściciel laseru taki jak Auric Goldfinger czy Blofeld, mógł faktycznie zagrażać bezpieczeństwu świata, zupełnie jakby posiadał bombę atomową. Obecnie laser jest już w każdym domu – służy do odczytywania płyt CD lub… do zabawy z kotem. Przyjrzyjmy się zatem najciekawszym gadżetom z filmów o agencie 007, które nadal wzbudzają najwięcej emocji.

...

więcej w listopadowym numerze Digital Vision


piątek, 28 września 2012

Mass media firepower

Siła przekonywania środków (nota bene) masowego przekazu jest współcześnie przeogromna, a jej skutkiem może być nawet doprowadzenie do wojny. O wielu wydarzeniach, o których się czegoś dowiadujemy - dowiadujemy się właśnie z mediów. Jeśli jakiegoś wydarzenia tam nie ma, to możemy założyć że nigdy do niego nie doszło (obecnie popularne jest powiedzenie: jeśli czegoś nie ma w Internecie, to znaczy, że to coś nie istnieje). Gdy media pokazują racje jednej strony konfliktu to zgadzamy się na taki przekaz (nawet czując podświadomie jego tendencyjność) i adaptujemy wkrótce jako swój, ufając autorytetowi jakim cieszą się środki przekazu, ich obiektywności i niezależności.

poniedziałek, 17 września 2012

Życie po obu stronach kamery

Clint Eastwood należy do najbardziej tajemniczych gwiazd Hollywood. Mimo, iż jego kariera trwa od ponad pięćdziesięciu lat, wciąż niewiele wiadomo na temat jego życia prywatnego. Jego filmami zainteresowałem się we wczesnym dzieciństwie. Było ich tak dużo w telewizji i na wideo, że ciężko było ich nie dostrzec. Kiedy poważniej zainteresowałem się tematyką filmową, mój zbiór informacji na jego temat zaczął się powiększać. Wertowałem prasę, internet, książki i oczywiście filmy wraz z masą dodatków specjalnych. W 2003 roku założyłem również stronę, która miała pomóc udostępniać te informacje fanom Eastwooda. Dostawałem mnóstwo maili z ciekawostkami, a także zapytań i podziękowań. Wkrótce, za namową przyjaciół i internautów, zacząłem przygotowywać wszystkie informacje w jedną spójną formę, która znalazła swój wyraz w niniejszej książce.

poniedziałek, 3 września 2012

DV: Montaż – komponowanie rzeźby filmu


Andriej Tarkowski uważał, że sztuka robienia filmów polega na „rzeźbieniu w czasie”, przez co rozumiał, że im dłuższy jest film, tym bardziej skomplikowana będzie „rzeźba”. W poprzednim odcinku pisałem o tym jak solidnie przygotować się do montażu, aby przebiegał on bezproblemowo. Kiedy materiał mamy już zgrany, opisany i przejrzany możemy przystąpić do tworzenia wielkiego dzieła.

Niewidzialna praca

Montażyści nie mają lekkiego zawodu. Kiedy znajomi pytali mojego kolegę czym się zajmuje powiedział, że jest montażystą w Canal+. Odparli: - A, to ty montujesz na dachach te anteny satelitarne? Guru filmowców Walter Murch uważa, że praca ta polega w sumie na wycinaniu nieudanych kawałków. Dzięki popularyzacji form dokumentalnych i making-ofów świadomość wśród widzów co do odpowiedzialności montażysty za finalny efekt filmu wzrasta. Faktem jednak jest, że praca montażysty powinna pozostać niezauważalna - im płynniejsze przejścia, tym łatwiej dajemy się wciągnąć w historię. Nieudany montaż to taki, który natarczywie o sobie przypomina. Z kolei udany montaż tak bardzo angażuje uwagę widowni, że nie zauważa ona błędów w ciągłości akcji, oświetlenia czy podstawienia dublera.

Montażysta musi rozważyć różne możliwości poskładania nagranego materiału w takiej kolejności, która najlepiej służy historii. Każda możliwość tworzy inny klimat i opowiada historię inaczej. Główną wadą montażu nieliniowego jest ogrom możliwości jakie oferuje, a jedną z nich jest możliwość zmiany decyzji w każdym momencie. Montażyści od zawsze starali się tworzyć niezauważalne cięcia, tak by nie zwracać na siebie uwagi.

Nachalny montaż można porównać do dostrzeżenia w kadrze pracy mikrofoniarza lub reflektorów z planu. Aby mieć pewność, że cięcia pozostaną niezauważone, należy zadbać by każde ujęcie było odpowiednio umotywowane. Jego obecność musi naturalnie wynikać z rytmu opowiadanej historii i naturalnie wynikać z akcji. Gdzie szukać wskazówek dla użycia umotywowanego ujęcia? Wystarczy zwrócić uwagę na dialog, gest lub spojrzenie aktorów, efekt dźwiękowy, melodię – montaż nie jest sztuką dla sztuki, lecz elementem składającym się na finalny efekt sztuki ruchomych obrazów zwaną kinematografią. [...]


więcej we wrześniowym numerze Digital Vision

czwartek, 2 sierpnia 2012

Wojna domowa w Syrii a fotomontaż

Nie od dziś wiadomo, że media manipulują ludźmi. Rozmowę można uciąć w połowie, a zdjęcie zrobić w korzystnym momencie. Jednak największa austriacka gazeta „Kronen Zeitung” pozwoliła sobie na szczyt bezczelności: aby dodać dramatyzmu wojnie domowej w Syrii, zamieściła… fotomontaż podając go za autentyczne zdjęcie.

Michał Talarek: Jeśli redakcja jakiejś gazety nie posiada odpowiedniego komentarza wizualnego to należy go stworzyć. Już sto lat temu magnat medialny William Randolph Hearst powiedział do swojego ilustratora: „Ty dostarczysz zdjęcia, a ja dostarczę wojnę”. Austriacka Krone, która uchodzi za monopolistę na rynku, już wcześniej była oskarżana o manipulowanie opinią społeczną w swych populistycznych wysiłkach. Sprzedaż gazet spada z roku na rok, a nic tak nie podnosi słupków sprzedaży jak sensacja, choćby nawet wyssana z palca. [...]


Frederic Schneider
przeczytaj cały artykuł w naTemat.pl

poniedziałek, 9 lipca 2012

DV: Kuloodporny montaż filmowy

Każda opowieść filmowa przechodzi trzy kluczowe etapy zmian. Przelewając swe myśli na papier tworzymy scenariusz, gdzie weryfikujemy to czy nasze myśli zapisane słowami potrafią przekazać historię. W etapie drugim podczas zdjęć weryfikujemy to co miało być nakręcone. Czasem pewne elementy scenariusza się odrzuca, ale mogą pojawić się też nowe pomysły warte sfilmowania. Postprodukcja to ostatni etap ścieżki, gdzie montażysta prostuje wszystkie zakręty a historia w jego rękach przyjmuje ostateczny kształt.
W czasie postprodukcji tempo pracy jest mniej stresujące, więc można przemyśleć dokonane wybory podczas zdjęć. Możemy poprawić scenariusz przez reorganizację scen lub skróty. Możemy zamaskować błędy techniczne, i znacząco poprawić grę aktorską wybierając właściwe fragmenty wykonania. Utalentowany montażysta potrafi tak poskładać film, by publiczność nie zauważyła niedoskonałości materiału. Montażysta powinien więc potrafić opowiadać historie, ale też negocjować między sprzecznymi oczekiwaniami producenta i reżysera. Jest to też dość intymny proces, bo mniej ludzi jest zaangażowanych w pracę. W końcu montaż nie jest umiejętnością, lecz sztuką gdzie ciągle się można doskonalić.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

DV: Efektowne kino

Wystrzały, pościgi i technika komputerowa

W poprzednich odcinkach była mowa o zaplanowaniu zdjęć i dźwięku, tak by nasz film wyróżnił się przemyślaną formą. Natomiast jednym z najlepszych sposobów na zwiększenie wartości produkcyjnej filmu oprócz atrakcyjnej obsady jest dodanie akcji. Jakiekolwiek działanie ożywi każdy film, choć należy pamiętać o ograniczeniach jakimi dysponujemy. Jeśli nakręcimy scenę, która wygląda jakby powstała za milion dolarów, choć naprawdę kosztowała ułamek tej kwoty, to możemy mówić o wyjątkowej efektywności naszych pomysłów i niewątpliwej kreatywności.

Kiedy Roger Corman, legendarny producent kilkuset filmów, został zapytany co stanowi o sukcesie jego niskobudżetowych filmów odpowiedział: seks i przemoc, ale dla ułatwienia nazwijmy to akcją.

Hollywood nie bez powodu bywa nazywane Fabryką Snów. W końcu to tam powstają najbardziej zaawansowane technologicznie filmy, z którymi próbuje konkurować reszta świata. Przemysł filmowy zatrudnia tysiące specjalistów doskonalących efekty, na które stać najbogatsze studia, a które inspirują wyobraźnię widzów i innych filmowców. To dlatego jeden z ojców kina Georges Méliès budując swe studio filmowe zainwestował w efekty specjalne przy filmie „Podróż na księżyc”. Niemiecka wytwórnia UFA zainwestowała masę pieniędzy w filmy takie jak „Metropolis” by się wyróżnić wśród coraz liczniejszej konkurencji. Filmowanie z użyciem tylnej projekcji i zdjęcia kombinowane przy użyciu masek pozwalały na tworzenie coraz bardziej skomplikowanych filmów przy niższych kosztach – zamiast budować olbrzymie dekoracje wystarczyło nagrać aktorów przez szkło z namalowaną fotografią. Efekty specjalne umożliwiły powstanie filmów historycznych, science-fiction czy fantasy, a apetyty zarówno widzów jak i filmowców tylko wzrosły. Jest takie powiedzenie, że przy kręceniu filmu nigdy nie ma dość czasu, pieniędzy i światła.

piątek, 1 czerwca 2012

Sekret długowieczności Eastwooda

Siłownia, witaminy i medytacja

31 maja Clint Eastwood skończył 82 lata. Jest najstarszym reżyserem w historii, który odebrał Oskara (w 2005 roku za film „Za wszelką cenę”), a także jednym z najaktywniejszych twórców filmowych. Jeśli danego roku nie pracuje nad żadnym filmem, to w następnym roku do kin trafiają dwa. Niedawno skończył prace nad biografią wieloletniego dyrektora FBI J. Edgara Hoovera (w tej roli Di Caprio), który ukazał się już na DVD, a w planach ma kolejną kreację aktorską „Trouble withe the curve” oraz remake musicalu „Narodziny gwiazdy” z Beyonce i Tomem Cruise’em. Co więcej, ma też pojawić się w paru epizodach reality-show „Mrs. Eastwood & Company”, w którym zostanie sportretowana jego rodzina. W jaki sposób pomimo swych lat wciąż utrzymuje swą kondycję?

środa, 2 maja 2012

DV: Potęga dźwięku

Mówi się, że dobry scenariusz to połowa sukcesu filmu. Alfred Hitchcock twierdził, że odpowiedni casting w pięćdziesięciu procentach gwarantuje powodzenie produkcji. Jednak są tacy, którzy uważają, że 50% filmu stanowi… dźwięk. W poprzedniej części Przewodnika Filmowca pisałem jak ważne jest przygotowanie i zaplanowanie zdjęć do filmu. Dziś przyjrzymy się jak zadbać o równie udany dźwięk.

Film to ruchomy obraz, składa się z pojedynczych klatek – w każdej chwili możemy go zatrzymać i dokładnie przestudiować kompozycję kadru, sposób oświetlenia, paletę barw. Zdjęć z planu używa się w celach promocyjnych, na plakatach, okładkach kaset, a także w programach telewizyjnych. Jeden obraz mówi więcej niż tysiące słów. Ale co z dźwiękiem? Nie możemy go ot tak zatrzymać, zanalizować i pokazać. Obraz, który montujemy przypomina prostokąt – jego początek i koniec zawsze można uciąć prostopadle; dźwięk bardziej przypomina owal; napływa i odpływa. Wrażenia jakie wywołuje są bardzo ulotne. Będąc niezauważalny stanowi jednak o sile filmu.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

DV: Sztuka myślenia o zdjęciach w filmie

Kiedy przystępujemy do zdjęć na planie filmowym, zakładam że posiadamy już wizję tego, co zamierzamy nakręcić. Kiedyś starzy mistrzowie uczyli swych podopiecznych tego, że powinni wiedzieć co zamierzają sfotografować jeszcze zanim spojrzą w obiektyw i nacisną spust. Teraz jest zupełnie odwrotnie. Technologia umożliwia nam robienie nie tylko zdjęć, ale również świetnej jakości materiałów wideo za pomocą telefonów komórkowych. Na bieżąco otrzymujemy podgląd efektu końcowego, nie musimy czekać na odbitki z laboratorium. Dopiero po zrobieniu zdjęcia, czy nakręceniu ujęcia, zauważamy co można poprawić. Sądzę, że nadal warto trzymać się metody, która sprawdzała się przez ponad sto lat i nadal się sprawdza.

"Kiedyś zapytałem Akirę Kurosawę, dlaczego w filmie „Ran” kadrował ujęcie w pewien szczególny sposób. Odpowiedział, że gdyby przepanoramował kamerę o jeden centymetr w lewo, byłoby widać fabrykę Sony, a jeśli przesunąłby kamerę w prawo, byłoby widać lotnisko – żaden z tych obiektów nie był zgodny z epoką samurajów pokazywaną w filmie. Tylko osoba, która pracowała przy danym filmie, wie jaka decyzja wpłynęła na dany efekt."
(Sidney Lumet, „Making Movies” 1995)

Film pozornie różni się od fotografii tylko tym, że rejestruje ruchomy obraz, któremu towarzyszy dźwięk. Przy filmie również należy zadbać o odpowiednią kompozycję i oświetlenie, ale mając w świadomości nie pojedyncze ujęcie lecz ich serię – liczy się to jak poszczególne ujęcia będą tworzyć sekwencję. Przy planowaniu sekwencji ujęć niezastąpionym narzędziem jest storyboard, o którym pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów. Wspomnę tylko, że zaoszczędza nam on czas na planie tracony na improwizowanie. Nawet jeśli pod wpływem impulsu chwili chcemy zmienić plan zdjęć, warto narysować wcześniej storyboard jako rodzaj zabezpieczenia przed brakiem inspiracji na planie.

Technologia jutra we wczorajszych filmach


Niedawno w ramach wiosennych porządków pakowałem swoje filmy na DVD, nośnik juz rzadko używany. Wszystko jest online, nawet Youtube zwiększył limit trwania przesyłanych filmów, spada zaś liczba klientów wypożyczalni. Do rąk wpadł mi ostatni Bond z Pierce’em Brosnanem z 2002 r. To już tyle czasu minęło. Pamiętałem z niego głównie znikającego Astona Martina, obiekt śmiechu i krytyki. Uważano, że producenci poszli w kierunku groteski w przedstawianiu postaci tajnego agenta, ale każda konwencja z czasem popularności eksploatuje się i przechodzi w parodię. Lubiłem brosnanowskiego Bonda, choć kiedy producenci wykonali reboot serii z Danielem Craigiem – zwrot w kierunku realizmu jakim cieszyła się trylogia o Jasonie Bournie - byłem zadowolony z odmiany i polepszenia wizerunku brandu jakim jest Bond.

wtorek, 6 marca 2012

DV: Efektywność pracy na planie filmowym

W przemyśle filmowym istnieje złota zasada trójkąta mówiąca o tym, że spośród trzech wartości jedynie dwie można osiągnąć pracując przy produkcji filmowej. Każdy chciałby zrobić film szybko, tanio i dobrze. Tymczasem tylko dwie z tych wartości mogą się sprawdzić: film będzie tani i szybko nakręcony, ale nie będzie dobry; lub będzie dobry i tani, ale jego kręcenie zajmie dużo czasu. Warto od samego początku o tym pamiętać.

Świetnym przykładem realizacji taniego i dobrego filmu jest debiut Christophera Nolana pt. „Śledząc”. Nolan nie dysponował wystarczającym budżetem na całą produkcję pełnometrażowego filmu. Do ról aktorów zaangażował swoich przyjaciół, kręcił zdjęcia w ich mieszkaniach kamerą wypożyczaną ze szkoły filmowej do której uczęszczał. Sam zresztą odpowiadał za zdjęcia, montaż i produkcję. Aby zaoszczędzić na taśmie filmowej, próby aktorskie organizowano tak, by ujęcie udało się przy pierwszym lub drugim dublu. Ponieważ jego znajomi-aktorzy mieli regularną pracę w tygodniu, zdjęcia mogły być kręcone jedynie w soboty. W ten sposób produkcja ponad godzinnego filmu zajęła prawie rok, ale Nolan był w stanie zaprezentować dobry film nakręcony za małe pieniądze. Biorąc pod uwagę skomplikowaną achronologiczną fabułę, film wymagał dodatkowego skupienia na planie, ale rezultat doprowadził młodego reżysera do Hollywood i stworzenia później takich przebojów jak „Mroczny rycerz” czy „Incepcja”.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

DV: Kierowanie aktorami w filmie

Rola reżysera na planie filmowym sprowadza się ni mniej ni więcej tylko do kierowania (ang. direction – kierunek). Kieruje on scenariuszem, pionem operatorskim, scenograficznym, ale przede wszystkim aktorami. Ludzie chodzą do kina by doświadczyć emocji, a emocje na ekranie zapewnia nie tyle gra świateł czy dramaturgiczna muzyka ile gra doświadczonych aktorów.

Początkujący reżyserzy zbyt dużą wagę przykładają do profesjonalnego wyglądu filmu kosztem aktorskiego wykonania. Mogłoby się zdawać, że rola aktora polega tylko na odczytaniu dialogu w sposób przekonujący i wykonaniu paru czynności, które posuwają akcję do przodu. Głos jest równie ważny jak ruch postaci, jednak aktor przez cały czas musi odgrywać swoją postać, być wiarygodny w tym co robi.