Szukaj na tym blogu

niedziela, 13 lutego 2011

Wściekły byk vs. Czarny łabędź


Pojedynek bokserski o tytuł mistrza aktorów. Kto wygra? W lewym narożniku Robert De Niro. Do roli Jake’a La Motty przytył 25 kg, przez rok trenował na ringu bokserskim. W prawym narożniku Natalie Portman. Do roli Niny w „Czarnym łabędziu” schudła 10 kg i przez rok ćwiczyła balet, ale w ważniejszych scenach tańczyła dublerka z doklejoną cyfrowo twarzą Portman. Kto wygra?


poniedziałek, 7 lutego 2011

Charlie Sheen chce zaimponować Eastwoodowi

Ostatnio ciągle czytamy o kolejnych ekscesach niegrzecznego chłopca z Hollywood. Charlie Sheen, najlepiej zarabiająca gwiazda amerykańskiej telewizji, zaczynał karierę w latach osiemdziesiątych i odniósł duży sukces w filmach Olivera Stone’a „Pluton” i „Wall Street”. W 1990 roku wystąpił w „Żółtodziobie”, gdzie jego partnerem był – reżyserujący również film - Clint Eastwood. Przy okazji premiery filmu Charlie Sheen wyprodukował zabawny reportaż z planu w stylu mockumentary (być może dlatego dostał rolę w „Hot shots!”), w którym wykorzystano fragmenty filmu, ujęcia z planu a także zaaranżowane scenki z aktorami i ekipą.

Kiedy Charlie Sheen próbuje powtarzać przed lustrem kultowe cytaty Eastwooda jak „zrób mi przyjemność”, Eastwood w wywiadzie komentuje: „Muszę wam powiedzieć, że to żenujące, kiedy ktoś wypowiada w ten sposób moje kwestie. Zabrało mi wiele lat by wypowiedzieć te kwestie, wiele myślenia i głębokiej introspekcji. A ten dzieciak robi to w taki sposób i wszystko niszczy. Żałosne.”

środa, 2 lutego 2011

DV: Pomysł na historię

czyli od czego zacząć film

Stare hollywoodzkie powiedzenie mówi: na podstawie dobrego scenariusza może powstać dobry albo zły film, ale na podstawie złego scenariusza nigdy nie powstanie dobry film. Scenariusz to podstawa: jeśli jest wyjątkowy każdy aktor, operator czy producent zrobi wszystko, żeby tylko móc pracować przy jego realizacji. Najwięksi gwiazdorzy godzą się na minimalne czy nawet zerowe honorarium jeśli tylko scenariusz ich zachwyci i sprawi, że dostrzegą w nim możliwość stworzenia życiowej roli. Ma to oczywiście duże przełożenie na praktyczny aspekt produkcji. Dobry scenariusz ułatwia znalezienie sponsorów, a już powiązanie scenariusza z gwiazdorem gwarantuje, że film nie będzie miał problemu z promocją i znalezieniem chętnych do jego obejrzenia.

Powiedz więcej, mówiąc mniej.

Ale czy naprawdę potrzebujemy scenariusza, żeby zrobić film? Pięćdziesiąt lat temu Jean-Luc Godard powiedział, że scenariusz to przeżytek i zaczął improwizować. Tak powstały jedne z ciekawszych filmów Nowej Fali, czy brytyjskiego kina społecznego. Jeśli jednak nie mamy takiego doświadczenia, jak Ken Loach czy Mike Leigh, zapisany tekst jest najlepszym środkiem zakomunikowania naszej historii aktorom, ekipie, sponsorom, oraz nam samym. Czytając czarno na białym nasz skrypt zobaczymy (albo i nie) naszą historię krok po kroku, scena po scenie, wszelkie zawirowania i nieciągłości. Mike Leigh czy Ken Loach może i nie bazują na tradycyjnym scenariuszu, ale mają zarys fabuły w postaci podpunktów do poszczególnych scen a poza tym przeprowadzają mnóstwo prób z aktorami, co ułatwia wejście w role. W końcu tak działa mechanizm powtórek – im dłużej powtarzamy jakieś zachowanie, tym bardziej staje się ono dla nas naturalne. Ot i cała tajemnica. Improwizowane filmy, które powstawały bez scenariusza, łatwo rozpoznać, ale trudniej obejrzeć do końca.