Szukaj na tym blogu

piątek, 26 października 2012

Jedyny, ostatni, niepowtarzalny

Clint Eastwood bohaterem książki

82-letni aktor nie ma zamiaru schodzić ze sceny, choć od jego debiutu kinowego minęło już ponad pół wieku. Od 21. września w amerykańskich kinach można oglądać film „Dopóki piłka w grze", gdzie zagrał starzejącego się łowcę talentów w baseball’u (polska premiera zapowiadana jest na grudzień). Tymczasem w księgarniach Amazon ukazała się pierwsza polskojęzyczna książka obejmująca jego dotychczasową karierę pt. „Clint Eastwood. Życie po obu stronach kamery”. Publikacja jest do nabycia w europejskich oddziałach księgarni Amazon, w tym również w wersji dla czytników e-booków Kindle.

piątek, 12 października 2012

DV: Szlifowanie montażu

W poprzednich odcinkach "Przewodnika filmowca" była mowa o przygotowaniach do montażu oraz samym akcie łączenia poszczególnych ujęć. Każdy, kto choć trochę zajmował się działaniami kreatywnymi, wie że tajemnica sukcesu leży tak naprawdę w ostatnich szlifach. Niechlujne przejścia poziomu ścieżki dźwiękowej, błędy w oświetleniu czy amatorska czołówka mogą zniechęcić widzów, a praca przy takich detalach – z uwagi na drobiazgowość – wymaga czasu i uwagi. A co jeśli trzeba nagle zmienić istotny wątek fabuły?

Pewnym ratunkiem dla nas może być określenie zawczasu planowanej długości materiału. Jeśli projekt nie mieści się w zakładanym metrażu, skrócenie go może być wyzwaniem. Spoty reklamowe zwykle mają długość 30 lub 60 sekund. Przygotowując krótkometrażówkę, tzw. shorta, należy pamiętać że większość festiwali nie przyjmuje filmów dłuższych niż 30 minut (wliczając w to napisy), a niektóre ograniczają się do 10 minut. Jeśli osoby układające program festiwalu mają do wyboru jeden półgodzinny filmu i dwa piętnastominutowe, wybiorą dwa krótsze, bo bardziej urozmaicą program. Jak widać diabeł tkwi w szczegółach, dlatego powinniśmy je dopracować do perfekcji.

piątek, 5 października 2012

007: licencja na gadżety


Dziś mija równe 50 lat od premiery pierwszego filmu o Jamesie Bondzie. Kiedyś w jednym z moich felietonów w DiVi wspomniałem o futurystycznych gadżetach Bonda sprzed dekady, które zdążyły już się zmaterializować w cyfrowym świecie (m.in. o przezroczysty samochód Mercedesa). Jedne gadżety zdążyły na dobre się zadomowić w naszym życiu, inne do dzisiaj pobudzają wyobraźnie, lub też uśmieszki politowania. Premiera najnowszej części przygód agenta 007 pt. „Skyfall” to jednocześnie jubileusz 50-lecia istnienia najdłuższej serii w historii kina. Warto z tej okazji przypomnieć jak przez minione pół wieku filmy o Jamesie Bondzie wpłynęły na nasze oczekiwania względem technologii.


Kim jest James Bond - tego nikomu nie trzeba wyjaśniać. Postać ta na stałe zapisała się w historii popkultury. Jednak kim byłby James Bond bez swoich gadżetów? Zapewne kolejnym wyposażonym w broń, mięśnie i inteligencję bohaterem filmów akcji, jakich regularnie dostarcza nam Hollywood. Jednak James Bond ma coś co go wyróżnia. Jako postać powstał za sprawą Iana Fleminga, byłego członka brytyjskiego wywiadu wojskowego. Pisarz, chcąc urozmaicić sobie życie na Jamajce, zaczął pisać książki bazując na osobistych doświadczeniach i wiedzy wyniesionej ze służby. Wtedy też, w czasach Zimnej Wojny, szpiegostwo nabrało nowego, bo globalnego znaczenia. Sowieccy intryganci byli głównym przeciwnikiem Zachodniego świata, a szpiedzy mieli do swej pomocy liczne gadżety, choć nie tak wyrafinowane jak te znane nam z filmów. Nóż sprężynowy w parasolce, aparat fotograficzny w zapalniczce Zippo czy fałszywe dno w piance do golenia - im bardziej przedmiot wyglądał zwyczajnie, tym mniej budził podejrzeń.

Jednak producenci filmów o Bondzie postanowili uczynić podstawowe akcesoria agentów jeszcze bardziej efektownymi, tak aby obok seksownych dziewcząt i uroczych lokacji pogłębiać nasze pragnienia. Nie obyło się to bez wpływu na świat realny – wywiady obu obozów starały się szukać inspiracji w literaturze i filmach. W centrali KGB uważnie analizowano filmy o Bondzie w celu przechwycenia nowinek technologicznych i skopiowania co ciekawszych gadżetów. Bardzo możliwe, że w filmach tych prezentowano wyolbrzymione możliwości sprzętu, by w ramach Wyścigu zbrojeń (tak jak przy reaganowskim programie Wojen Gwiezdnych) zasiać w KGB wątpliwość co do realnej potęgi Zachodu. Również CIA poszukiwała inspiracji w fikcji literackiej licząc na wyobraźnię pisarzy. Bohater „Trzech dni kondora” był pracownikiem tajnej komórki wywiadowczej, która zajmowała się… czytaniem powieści szpiegowskich. Jej zadanie polegało na wynotowywaniu informacji, które w znaczący sposób usprawniłyby pracę Agencji.

W końcu czy my, zwykli śmiertelnicy, również nie chcielibyśmy skorzystać z paru niewinnych szpiegowskich gadżetów, które ułatwiłyby nam życie? Jednym z nich z pewnością byłaby obrotowa tablica rejestracyjna z filmu „Goldfinger”, która pozwalała nie przejmować się ograniczeniami prędkości. Podobno jej inspiratorem był reżyser filmu Guy Hamilton, któremu bardzo często trafiały się mandaty za zbyt ciężką nogę na gazie. Zaawansowane nowinki takie jak laser były niezwykle tajemnicze i a wyobraźnia dopowiadała resztę… ale tylko w czasach powstania filmów. Wtedy właściciel laseru taki jak Auric Goldfinger czy Blofeld, mógł faktycznie zagrażać bezpieczeństwu świata, zupełnie jakby posiadał bombę atomową. Obecnie laser jest już w każdym domu – służy do odczytywania płyt CD lub… do zabawy z kotem. Przyjrzyjmy się zatem najciekawszym gadżetom z filmów o agencie 007, które nadal wzbudzają najwięcej emocji.

...

więcej w listopadowym numerze Digital Vision