Szukaj na tym blogu

czwartek, 26 marca 2009

Bohater Polonii amerykańskiej

Media doniosły o niezwykłym wydarzeniu w świecie kina: Dyrektor festiwalu filmowego w Cannes przyznał prestiżową, pozaregulaminową nagrodę dla artysty, który w Polsce uchodzi za mało ambitnego twórcę i kojarzy się raczej z policyjnymi filmami akcji i westernami niż z kinem wyższych lotów. Kim jest Clint Eastwood - bo o nim mowa, że jako druga osoba po Ingmarze Bergmanie otrzyma Złotą Palmę za całokształt twórczości? Już dziś jego dokonania określa się jako "syntezę klasyki i współczesnego amerykańskiego kina".

Niedawno w polskich kinach miała premierę "Oszukana"- rozgrywający się w Los Angeles lat dwudziestych dramat o matce szukającej porwanego syna z nominowaną do Oscara Angeliną Jolie w roli głównej. Na plakatach filmu nie uwzględniono nazwiska reżysera. Czyżby obawiano się, że mógłby być antyreklamą dla tak poważnego tematu? Niewykluczone. W końcu recenzent "Co jest grane" przyznał filmowi jedynie trzy gwiazdki, gdyż cała historia wydawała mu się tak dziwaczna, że aż nieprawdopodobna i nie uwierzył w nią. Autor scenariusza, J. Michael Straczynski, spędził kilkanaście miesięcy na przekopywaniu się przez policyjne notatki, artykuły prasowe i akta sądowe, gdyż również nie mógł uwierzyć w tamte wydarzenia. Okazało się, że w miłującym demokrację kraju miał miejsce kafkowski epizod z dyktaturą władz miasta. W rezultacie film rozpoczyna się napisem "true story", a nie "based on a true story". Eastwood coraz częściej sięga do prawdziwych historii - wspomnieć można takie filmy, jak "Bird", "Biały myśliwy, czarne serce", "Sztandar chwały", "Listy z Iwo Jimy" czy będący w produkcji projekt o Nelsonie Mandeli pod roboczym tytułem "The Human Factor".
Pomimo swych 78 lat, Eastwood nadal jest kojarzony przez kinomanów jako aktor, "ten twardziel z dużym pistoletem". Przez lata wizerunek ten był pogłębiany, a szczególnie ostatnio wzbogacany o różne odcienie autorefleksji ("Na linii ognia", "Za wszelką cenę"). W "Gran Torino", drugiej premierze filmu Eastwooda tego roku, zagrał weterana z Korei wypowiadającego wojnę lokalnemu gangowi. Film zarobił już ponad 200 milionów dolarów, a sam Eastwood jako najstarszy aktor trafił na 20. miejsce rankingu najbardziej dochodowych aktorów sporządzonego przez magazyn Forbes. I choć występuje coraz rzadziej - ostatni film, w którym Eastwood zagrał miał premierę pięć lat temu (oscarowy przebój "Za wszelką cenę" - dwa Oscary dla Eastwooda: za reżyserię i produkcję, a także dla Morgana Freemana i Hilary Swank) - to dopóki pojawiają się dobre scenariusze nie zamierza zrezygnować z aktorstwa, czy tym bardziej z reżyserowania. A dodatkowo przecież komponuje muzykę i wychodzi mu to znakomicie.
Jego wcześniejszy oscarowy hit - "Bez przebaczenia" (m.in. Oscar dla Eastwooda za reżyserię i produkcję, a także dla Gene'a Hackmana) - dla niewtajemniczonych często mylnie uchodzi za pierwszy film w jego reżyserskim dorobku, choć on sam kręci filmy od 1971 roku. Karierę zaczynał więc w tym samym czasie co Martin Scorsese i Steven Spielberg - niekwestionowani giganci amerykańskiego kina. Co ciekawe, w swej reżyserskiej filmografii Scorsese i Spielberg posiadają trzydzieści tytułów, czyli tyle co Eastwood, a gdy liczyć filmy dokumentalne i telewizyjne Eastwood ich nawet przebija (dla Spielberga wyreżyserował odcinek serialu "Niesamowite historie", a dla Scorsese dokumentalnej serii "The Blues").
Jego reżyserskim debiutem był psychothriller "Zagraj dla mnie Misty", który powstał w tym samym roku co kultowy "Brudny Harry". Opowieść o radiowym diskdżokeju, który wplątuje się w niebezpieczny romans z chorą psychicznie kobietą stała się po latach pierwowzorem "Fatalnego zauroczenia". Wśród filmoznawców mówi się, że dopiero drugi film określa ile wart jest talent reżysera. Bez wątpienia takim filmem wyrażającym osobisty styl reżysera był "Mściciel" z 1973 r., alegoryczny western nawiązujący do klasycznego filmu Freda Zinnemanna "W samo południe". Eastwood zawarł w tym filmie swe doświadczenie wyniesione z filmów Dona Siegela i Sergio Leone, wzbogacając go o własne przemyślenia na temat społecznej apatii i tchórzostwa.
Przez kolejne lata Eastwood reżyserował wiele sztandarowych filmów akcji, w których grał główną rolę, ale coraz mocniej dawał wyraz skrywanym w sobie ambicjom tworzenia poważnego kina. Pierwszą taką próbą był "Bronco Billy"z 1980 r. - inspirowana filmami Franka Capry naiwna opowieść o szukającej szczęścia trupie cyrkowej. Film pojawił się na francuskim festiwalu amerykańskich filmów w Deauville. Dwa lata później powstał "Honkytonk Man" - historia starzejącego się muzyka country, który marnuje ostatnią okazję zrobienia kariery. Jednak dopiero jego późniejsze filmy zyskały szerokie uznanie. Uważany przez francuskich krytyków za autora kina Eastwood sześciokrotnie prezentował swe dokonania na festiwalu w Cannes. Były to: "Niesamowity jeździec" (1985), "Bird" (1988), "Biały myśliwy, czarne serce" (1990), "Władza absolutna" (1997, jedyny raz poza konkursem), "Rzeka tajemnic"(2003) i ostatnio "Oszukana" (2008), za którą otrzymał specjalne wyróżnienie Jury.
                Amerykański Instytut Filmowy uznał "Gran Torino" za jeden z dziesięciu najlepszych filmów minionego roku, ale Akademia Filmowa pożałowała oscarowych nominacji. Eastwood po podjęciu tematu pedofilii w "Rzece tajemnic" i eutanazji w "Za wszelką cenę" rozczarował członków Akademii powrotem do mało popularnych poglądów Brudnego Harry'ego, za których promowanie przez wiele lat ignorowano go w poważnych kręgach. Niemniej sukces jaki na całym świecie zdobywa "Gran Torino" może zaskakiwać. Scenariusz filmu jest pierwszym dziełem debiutującego Nicka Schenka. Film mógłby w ogóle nie powstać, gdyby scenariusz nie trafił do Clinta Eastwooda, mającego akurat nieplanowaną przerwę w pracy z powodu opóźnienia produkcji filmu o Nelsonie Mandeli. Nowojorscy krytycy docenili film przyznając nagrodę za najlepszy scenariusz a także Eastwoodowi za najlepsza kreację aktorską.
W amerykańskim przemyśle filmowym zdominowanym przez infantylne kino przeznaczone dla nastolatków nie byłoby szans dla niemal osiemdziesięcioletniego aktora w pozbawionej efektów specjalnych niskobudżetowej produkcji. Ale Eastwood to żywa legenda Hollywood i nie zamierza odcinać kuponów od sławy. Teraz stał się idolem kolejnego pokolenia kinomanów, którzy zwabieni tytułem trafili na film sądząc, że to włoska odmiana gry o złodziejach samochodowych "Grand Theft Auto". W filmie pełnym nieprofesjonalnych młodych aktorów zagrał dwudziestotrzyletni syn aktora, Scott Reeves. Być może Scott po skromnym występie w "Sztandarze chwały" pójdzie w ślady ojca, gdyż już teraz gra większą rolę w "The Human Factor".
                Popularność "Gran Torino" - najbardziej dochodowego filmu Eastwooda w historii - paradoksalnie można tłumaczyć niepopularnymi poglądami szerzonymi przez głównego bohatera: żyjącego wojennymi wspomnieniami rasistę Walta Kowalskiego. Uwikłani w polityczną poprawność Amerykanie - jak uważa Eastwood - stracili dawnego ducha walki, zdolność walenia pięścią w stół i mówienia prawdy. Stali się miękcy, zagubieni i pozbawieni własnego zdania jak syn Kowalskiego z filmu. Swojsko brzmiące nazwisko mogłoby tylko podtrzymywać stereotypy na temat rasizmu Polaków. Cynthia Zawatski z Kongresu Polonii Amerykańskiej po obejrzeniu filmu wystosowała list do mediów, w którym uznała postać graną przez Eastwooda za bohatera Polonii, wierne odbicie ludzi żyjących w okolicach Detroit, których jest już coraz mniej, a którzy swoją siłą budowali potęgę Ameryki. Podziękowała Eastwoodowi za podarowanie polskiej społeczności w Ameryce legendy, która choć ma cięty humor, przypomina jej o korzeniach.
                Notabene Kowalski to również nazwisko innego, poruszającego się sportowym samochodem buntownika, bohatera kultowego filmu z lat siedemdziesiątych pt. "Znikający punkt". Trudno powiedzieć ile nazwisko i samochód mają wspólnego z filmem Eastwooda, ale nazwisko to nosił również grany przez Marlona Brando - symbol buntu lat pięćdziesiątych - Stanley z "Tramwaju zwanego pożądaniem". Eastwood sam od lat ma opinię buntownika, który zawsze idzie pod prąd. Krytykowany za role cynicznych rewolwerowców, faszystowskich policjantów czy nawet za występy z orangutanem ("Każdy sposób dobry" przez kilka lat był jego najbardziej dochodowym filmem). Teraz lubi żartować, że jest mu łatwiej się buntować, bo w tym wieku nikt mu nic nie może zrobić. W ostatnich prasowych wypowiedziach ostro krytykuje polityczną poprawność, która więcej problemów powoduje niż rozwiązuje. Wspomina, że w latach jego młodości powszechnie używało się rasistowskich określeń. Niedawno Spike Lee zarzucił mu rasizm i wypaczanie historii Ameryki, bo w filmie "Sztandar chwały" nie pokazał udziału czarnoskórych żołnierzy. Faktem jednak jest, że Eastwood jako jeden z nielicznych reżyserów od początku kariery w swych filmach obsadza przedstawicieli mniejszości narodowych i różnych ras w pozytywnych rolach, za co w 1988 roku otrzymał specjalną nagrodę NAACP.
                W artykule zamieszczonym w magazynie Variety Peter Bart porównując kariery popularnych aktorów, którzy z upływem lat przeistoczyli się w reżyserów (Clinta Eastwooda, Roberta Redforda i Warrena Beatty'ego) zauważył ciekawą prawidłowość. O ile każdy z nich zdobył przynajmniej raz statuetkę Oscara za któryś z reżyserowanych przez siebie filmów ("Czerwoni" Beatty'ego i "Zwyczajni ludzie" Redforda), to jedynie Eastwood był zdolny corocznie przygotowywać kolejne filmy, a każdy kolejny jest lepszy od poprzedniego. Znający prywatnie wspomnianych twórców autor artykułu zauważa, że Redford i Beatty zbyt dużo czasu spędzają na dyskusjach nad kolejnymi projektami, a wrodzony perfekcjonizm nie pozwala im ruszyć z żadnym. Beatty nie zagrał w niczym od ośmiu lat, nie reżyserował od jedenastu. Redford poniósł porażkę filmem "Ukryta strategia" i na razie nie podejmuje kolejnych prób reżyserskich, poświęcając się niemal wyłącznie stworzonemu przez siebie - zresztą doskonałemu - festiwalowi Sundance. Tytuł artykułu "No talk, all action" świetnie się odnosi nie tylko do opanowanej do perfekcji aktorskiej gry Clinta Eastwooda, ale również do jego luźnego stylu reżyserowania.
                Warto tu wspomnieć o Woodym Allenie, jeszcze jednym aktorze-reżyserze, który w swym pracoholizmie dorównuje Eastwoodowi przygotowując średnio jeden film rocznie. Sam Eastwood żartuje, że gdyby pracował rzadziej, musiałby za każdym razem przypominać sobie, jak się reżyseruje, a ciągła praca pozwala mu nie wypaść z rytmu. Poza tym współpracuje zawsze z tą samą ekipą, dzięki czemu może się z nią porozumiewać bez słów. Jednak w przeciwieństwie do Woody'ego Allena (który przede wszystkim specjalizuje się w komediach), filmy Eastwooda są bardzo zróżnicowane gatunkowo i trudno je zaliczyć do jednego stylu. Wśród jego ostatnich dokonań znajdują się zarówno komedia science fiction, melodramat, jak i poważny film wojenny. Istotną cechą wspólną obu twórców jest to, że we Francji są ubóstwiani.

                Złośliwi twierdzą, że gdy Eastwood nie reżyseruje, to zajmuje się zbieraniem nagród za całokształt twórczości. Coś w tym jest, skoro twórca może pochwalić się takimi wyróżnieniami, jak: The People's Choice Awards (1981), Złoty Glob (1987), nagroda im. Cecille B. DeMille'a (1988), nagroda Amerykańskiego Instytutu Filmowego (1996), Honorowy Cezar (1998), Lew św. Marka na festiwalu w Wenecji (2000), nagroda Gildii Aktorów Kinowych (2003) i nagroda Stowarzyszenia Amerykańskich Reżyserów (2005). Poza wspomnianymi czterema Oscarami i Złotą Palmą, Eastwood otrzymał tytuł Kawalera Orderu Sztuki i Literatury (1985), honorową nagrodę imienia Irvina G. Thalberga za wybitne osiągnięcia w produkowaniu filmów (1995), a także najwyższe państwowe odznaczenie we Francji - Order Kawalerski Legii Honorowej (2007). No i wspomnianą już tegoroczną Złotą Palmą za całokształt twórczości. Pozostaje pytanie - skoro Francja tak bardzo kocha Clinta Eastwooda, to czy jest to wyłącznie zasługa sprzyjających mu od lat i zakochanych w amerykańskim kinie francuskich krytyków z Cahiers du Cinema i Cinematheque Francaise (jak wspierający go od lat Pierre Rissient i Bertrand Tavernier), czy też może filmy Eastwooda faktycznie są we Francji odbierane znacznie poważniej niż w Polsce?

więcej na
stopklatka.pl

Brak komentarzy: