Szukaj na tym blogu

niedziela, 21 listopada 2010

Autorska wizja kina Roberta Rodrigueza


Twórca „Maczety” od reżysera filmów offowych w krótkim czasie stał się jednym z najbardziej rozchwytywanych twórców kina mainstreamowego. Po dziesiątkach filmów krótkometrażowych, które tworzył wraz ze swoim rodzeństwem w rodzinnym mieście, postanowił nakręcić Meksyku swój pierwszy pełnometrażowy film. Nie posiadając żadnego sponsora spędził miesiąc w klinice poddając się eksperymentom medycznym na odchudzanie i tworząc scenariusz. Założenie: wykorzystać tylko te lokacje i rekwizyty za które nie będzie musiał płacić. Nie musiał nawet rysować storyboardu - nie miał ekipy więc i tak nie miałby komu go pokazać. Perypetie związane z produkcją przedstawił w książce „Rebel Without a Crew”, która zainspirowała legiony filmowców do kręcenia filmów bez budżetu, a Rodriguez do dziś został wierny swym zasadom. Swój debiut kręcił kamerą 16mm, ale jak sam przyznał, gdyby nie koszt zakupu taśmy filmowej, produkcja zamknęłaby się w kwocie 600 dolarów. Żeby zaoszczędzić kręcił po jednym dublu do każdego ujęcia a półtoragodzinny film powstał z jedynie trzygodzinnego materiału!


Kosztujący 7 tys. dolarów „El Mariachi” stał się legendą kina niezależnego i zyskał dystrybutora kinowego, choć koszty transferu na 35mm taśmę filmową i promocji wyniosły milion dolarów. Od tamtej pory większość festiwali zaczęła akceptować filmy w formacie wideo. Na jednym z nich 23-letni reżyser poznał równie młodego i gniewnego Quentina Tarantino, który pokazywał „Wściekłe psy”. Wytwórnia, która wzięła pod swoje skrzydła Rodrigueza była zainteresowana jego kolejnymi projektami. Pojawił się telewizyjny „Roadracers” z Salmą Hayek, który był tylko przymiarką do sequela (a jednocześnie remaku) „El Mariachi”. „Desperado” jako kino akcji mógł się równać z powstałymi w tym samym roku (i dziesięciokrotnie droższymi) „Goldeneye” i „Batmanem Forever”, choć kosztował tylko 7 milionów dolarów. A ponieważ budżet był tak mały, przez cały film wykorzystywano tych samych dwóch kaskaderów!


Metoda Rodrigueza jest bardzo prosta. Ponieważ sam montuje, wie jakich ujęć potrzebuje i kiedy zażądać cięcia, a kiedy wystarczy przestawić kamerę, by dograć dalszy ciąg sceny w innym planie. W dzieciństwie rysował komiksy, co ułatwiło mu rysowanie storyboardów i kreowanie scen akcji: nierealistycznie komiksowych, ale za to bardzo widowiskowych. „Desperado” przyniósł mu międzynarodową sławę oraz wypromował Antonio Banderasa i Salmę Hayek. W filmie zagrał też Danny Trejo, dla którego Rodriguez stworzył później film „Maczeta”. Również w „Desperado” w małej roli pojawił się Quentin Tarantino, z którym Rodriguez na dłużej związał swe losy (w „Pulp Fiction” reżyserował sceny, w których grał Tarantino).

Tydzień po zakończeniu zdjęć do „Desperado” reżyser kręcił już kolejny film z Banderasem. W 1996 roku powstała mało udana kompilacja czterech nowel o boyu hotelowym, w których zagrali m.in. Madonna, Bruce Willis, Antonio Banderas oraz Tim Roth. Film miał być hołdem dla europejskich mistrzów, a dwie z nowelek stworzyli Tarantino i Rodriguez. W kolejnym roku ponownie połączyli siły. Na podstawie scenariusza Tarantino Rodriguez nakręcił kultowy film o wampirach, w którym zagrali George Clooney, Juliette Lewis, Harvey Keitel oraz sam Tarantino. W dziele tym roiło się od przemocy, krwi i wampirów (co ciekawe, wampiry zostały wyposażone w zieloną krew, żeby nie drażnić cenzorów), ale film posiadał też specyficzne dla obu twórców sceny czarnego humoru. Później wyprodukowali jeszcze dwa sequele, choć już bez gwiazdorskiej obsady.

W 1998 roku Rodriguez stworzył kolejną wersję „Inwazji porywaczy ciał”, której akcję osadził w ogólniaku. W obsadzie znalazła się Salma Hayek, ale „Oni” nie zyskali szerokiego rozgłosu. Samodzielny filmowiec zaczął rozwijać swoje studio efektów specjalnych urządzone… we własnym garażu. Jak sam mówił, po zjedzeniu kolacji zawsze może zejść na dół, skomponować kolejny kawałek do filmu lub podmontować parę ujęć. Studio to jest praktycznym ziszczeniem marzeń Francisa Forda Coppoli, który próbował stworzyć mały samowystarczalny zakład produkcyjny w latach siedemdziesiątych. Fascynujący się samym procesem powstawania filmów Rodriguez jest też twórcą reportaży z cyklu „10-minutowa szkoła filmowa”, gdzie opisuje jak nakręcić dobre filmy przy wykorzystaniu niedrogich sposobów, gdyż – jak uważa - kreatywność a nie pieniądze powinny służyć  rozwiązywaniu problemów.

Po dekadzie kręcenia pełnych przemocy filmów widownię docelową kolejnego dzieła Rodrigueza stanowiły… dzieci (sam reżyser ma ich pięcioro). „Mali agenci” to dziecięca wersja filmów szpiegowskich. Jego bohaterami jest para rodzeństwa, których rodzice pracują dla tajnej agencji państwowej. Film – poza stylem odpowiednim dla wychowanków gier komputerowych i wideo – wyróżniał się silniejszymi niż dotychczas wątkami latynoskimi i promowaniem wartości rodzinnych. „Mali agenci” byli pierwszą produkcją Rodrigueza, która zarobiła ponad 100 milionów dolarów. Przygotowując postprodukcję w studiach ILM dał się przekonać George’owi Lucasowi do stosowania kamer cyfrowych. Rodriguez obwieścił koniec kina celuloidowego, przynajmniej w swoim wykonaniu. „Mali agenci” doczekali się dwóch, cyfrowych już, kontynuacji. W części trzeciej zdjęcia odbywały się w technice 3d, a część czwarta jest w trakcie negocjacji.

Skoro był już „El Mariachi” i „Desperado” przyszła pora na bardziej epicką część trzecią - przekonywał Rodrigueza pracujący nad dylogią „Kil Bill” Tarantino, wielbiciel Sergio Leone. Ponieważ na czerwiec 2001 szykował się strajk gildii aktorów, Rodriguez przerwał pracę przy „Małych agentach” i w ciągu jednego miesiąca przygotował scenariusz oraz preprodukcję filmu noszącego tytuł „Pewnego razu w Meksyku”. Do obsady – obok Banderasa i Hayek - udało mu się zaangażować takie gwiazdy jak: Johnny Depp, Willem Dafoe, Enrique Iglesias, Mickey Rourke i Eva Mendes. Całość filmu powstawała w spartańskich warunkach, gdzie autor – podobnie jak przy „El Mariachi” - odpowiadał za zdjęcia, dekoracje, efekty specjalne. Dzięki użyciu cyfrowych kamer produkcję udało się zamknąć tuż przed planowanym strajkiem, choć z powodu wcześniejszego zaangażowania przy „Małych agentach”, na premierę czekała ponad rok.

Eksperymenty z techniką cyfrową i greenscreenem (metoda filmowania aktorów na zielonym tle i późniejszej podmianie tła na etapie montażu) sprawiły, że Rodriguez wkrótce przygotował swój najlepszy jak dotąd film. „Sin City – Miasto grzechu” stanowiło adaptację czarno-białych komiksów Franka Millera. Miller, uznany rysownik nie chciał się zgodzić na ekranizowanie swych dzieł dopóki nie zobaczył dziesięciominutowego demo autorstwa Rodrigueza. Przekonała go technika kręcenia w studio na zielonym tle i podrasowania kolorów podczas montażu, by odzwierciedlały czarno-biały świat komiksu. Miller stał się oficjalnie współreżyserem filmu (Rodriguez w tym celu wystąpił z Gildii Reżyserów), a Tarantino został zaproszony do wyreżyserowania jednej ze scen i przekonał się do stosowania kamer cyfrowych (był autorem zdjęć do swojego „Death Proof”). Twórca „Sin City” od dawna zapowiada, że nakręci jeszcze dwie kontynuacje, lecz ciągle pojawiają się wieści o opóźnieniach. Zachęcony do reżyserowania Frank Miller w podobnym do „Miasta grzechu” stylu nakręcił „Spirit – Duch miasta”, lecz nie osiągnął tego poziomu co Rodriguez.

Zafascynowany kinem klasy B i nurtem explotation Tarantino namówił Rodrigueza do kolejnego wspólnego dzieła. Miały to być dwa w filmy w cenie jednego, odwołujące się do popularnych w Stanach w latach 70-tych seansów grindhouse. W skład projektu wchodziły „Death Proof” Tarantino – opowieść o emerytowanym kaskaderze, który swoim autem zabija kobiety; oraz „Planet Terror” Rodrigueza – którego fabuła dotyczyła (podobnie jak w filmie „Oni”) ludzi zmieniających się w zombie. Faktura filmu została postrzępiona, by symulować zniszczoną i rwącą się taśmę filmową, a cała produkcja była w założeniu niskobudżetowa. „Planet Terror” miał słabe notowania kasowe (w Stanach wyświetlany był w skróconej wersji wraz z filmem Tarantino, w Europie oba filmy grano niezależnie od siebie w pełnej wersji), bo po „Sin City” oczekiwania były dość spore. Między filmami (zgodnie ze stylistyką grindhouse) pojawiło się kilka fałszywych zwiastunów nakręconych przez m.in. Roba Zombie i Eli Rotha. Paradoksalnie największa atrakcją projektu „Grindhouse” był fałszywy zwiastun filmu „Maczeta”.

Były skazaniec Danny Trejo grywał olbrzymie ilości epizodów, a u Rodrigueza w prawie każdym filmie wcielał się w postacie nożowników. Na skutek apelu fanów Rodriguez na poważnie zaczął planować nakręcenie pełnometrażowego filmu, choć wcześniej zapowiadał, że pojawi się godzinny film będący dodatkiem dvd do „Planet Terror”. Podobno pisał scenariusz już w trakcie zdjęć do „Desperado”, gdyż był przekonany, że Danny Trejo mógłby być latynoskim odpowiednikiem grających corocznie w filmach o mścicielu Bronsona czy Van Damme’a. Kiedy w Meksyku kręcono „Desperado” to właśnie Trejo był proszony o autografy, a nie nieznany wśród Latynosów Banderas.

Rodriguez zajęty kolejną częścią „Małych agentów” a także rozważaniem propozycji rebootów bądź remaków takich filmów jak „Barbarella”, „Predator” (ostatecznie przez niego wyprodukowany) czy „Czerwona Sonja” długo odkładał zdjęcia do „Maczety”. Nikt nie oczekiwał głębokiego przesłania po twórcy słynącym z atrakcyjnego przedstawiania przemocy na ekranie. Jednak kiedy w Arizonie pojawiła nowa ustawa wymierzona przeciwko nielegalnym emigrantom z Meksyku Rodriguez zmontował z roboczych fragmentów filmu oraz dobrze już znanego fałszywego zwiastunu specjalną zapowiedź filmu „Maczeta”, która sugerowała, że główny bohater będzie walczył z administracją Arizony. Zwiastun ten był komentowany przez media, zaś sam Rodriguez przyznał później, że to był żart i chyba wypił zbyt dużo tequili montując zajawkę.

Żartem nie jest, że 3. września „Maczeta” pojawiła się w amerykańskich kinach. Oficjalna premiera odbyła się podczas festiwalu w Wenecji, gdzie reżyser zebrał mnóstwo pochwał, ale fragmenty były prezentowane wcześniej na festiwalu Comic-Con i w sieci. Długo wyczekiwany film zaskakuje wyjątkowo brutalnymi scenami (główny bohater skacze przez okno trzymając się jak liny… jelit wyciętych z brzucha przeciwnika, naga dziewczyna po skończonej walce wyjmuje telefon komórkowy z waginy, a Cheech Marin jako ksiądz zostaje ukrzyżowany przez przybicie gwoźdźmi do krzyża). Po raz pierwszy można podziwiać na ekranie Roberta De Niro grającego wraz ze Stevenem Seagalem (jest to jego pierwszy kinowy film od ośmiu lat, tym razem gra handlarza narkotyków). Cheech Marin jako ksiądz spotyka tu grającego stróża prawa Dona Johnsona (obaj grali w serialu „Nash Bridges”). Zresztą Don Johnson w mundurze teksaskiego gliny zdaje się kontynuować role Michaela Parksa z filmów „Od zmierzchu do świtu”, „Kill Bill” czy „Planet Terror”. Znana głównie z plotek o uzależnieniu od narkotyków gwiazdeczka Lindsay Lohan gra… uzależnioną od dragów córkę biznesmena. W rolach silnych kobiet pojawiają się Michelle Rodriguez i Jessica Alba, ale ekranem niepodzielnie rządzi po raz pierwszy w głównej roli Danny Trejo.

Quentin Tarantino, wunderkind który zaskoczył Hollywood nietypową narracją „Wściekłych Psów” i „Pulp Fiction”, był wielką nadzieją kina. Zdobył Złotą Palmę w Cannes, Oskara za scenariusz i rzesze naśladowców. Jednak od piętnastu lat nie był w stanie stworzyć dzieła na miarę tamtych filmów. Tymczasem nieaspirujący do artystycznego kina Robert Rodriguez, niczym starzy wyjadacze w rodzaju Johna Carpentera, konsekwentnie kręci swe filmy – podobnie jak Tarantino - czerpiąc z estetyki kina klasy B. Autorskość w jego wykonaniu polega raczej na pisaniu własnych scenariuszy, komponowaniu muzyki do własnych dzieł i wizualnym wzbogacaniu ich formy niż na ukrywaniu w treści filozoficznych metafor współczesnego świata. Zamiast przesłania woli dostarczać rozrywkę na dobrym poziomie i ciężko powiedzieć, dokąd zmierza bo jest zbyt zajęty robieniem filmów. Nam pozostaje jedynie czekać na planowane już kontynuacje „Maczety” czyli: „Maczeta zabija” i „Maczeta zabija ponownie”. Ciekawe czy dojdzie do realizacji dowcipnie zapowiadanego „Maczeta w kosmosie”, którego akcja mogłaby się rozgrywać w 3D na planecie Pandora...
artykuł ukazał się
w listopadowym numerze 
miesięcznika KINO

Brak komentarzy: