Szukaj na tym blogu

niedziela, 20 października 2013

Znasz to imię, znasz ten numer

czyli znaki rozpoznawcze filmów o Bondzie

Niezwykle trudno jest stworzyć markę rozpoznawalną na całym świecie, lecz producentom filmów o przygodach agenta 007 ta sztuka udała się znakomicie. Już sam kryptonim szpiega stał się znakomitym znakiem towarowym, który pomaga sprzedawać ubrania, perfumy czy zabawki. Filmy o Bondzie stanowią wręcz benchmark dla innych produkcji kina przygodowego. Obok złoczyńców o megalomańskich skłonnościach, kobiet z kontrowersyjnymi imionami czy zaskakujących gadżetów istnieje parę elementów, na które widzowie wyczekują z utęsknieniem, a bez których trudno wyobrazić sobie film o Bondzie.


007
Numer agenta z licencją na zabijanie wymyślony przez Fleminga stał się tak cenny, że Saltzman i Broccoli uruchamiając produkcję serii stworzyli oddzielną firmę Danjaq, która miała strzec praw autorskich do znaków towarowych. Graficzna reprezentacja tego numeru wraz z towarzyszącym jej pistoletem stała się logiem dla wielu produktów poza filmami, a jego realną wartość marketingową ciężko nawet oszacować.
Znak ten towarzyszy również kampaniom reklamowym filmów, bywa że jest na nim opisywany tytuł poprzez wykorzystanie litery „o” jako substytutu cyfry O (jak w przypadku „Quantum of Solace” czy dokumentu „Everything or Nothing”). W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych mnożyły się podróbki filmów szpiegowskich próbujące wykorzystać ten kryptonim, czego w Polsce efektem był serial „07 zgłoś się”. Producenci starali się jednak dbać o swoje interesy i blokowali wszelkie tytuły mogące sugerować produkt bondopodobny. W końcu Bond jest tylko jeden. To dlatego po sześciu latach przerwy w kampanii reklamowej „GoldenEye” wykorzystano hasło: Znasz to imię, znasz ten numer. Fani wiedzieli o jakie imię i numer chodzi.


LUFA PISTOLETU
Biała kropka pojawia się na ekranie i wędruje w prawą stronę, a następnie w kadr wchodzi sylwetka dynamicznie kroczącego mężczyzny. Kiedy dociera do środka ekranu nagle wyjmuje pistolet i oddaje strzał. Biała kropka zalewa się krwią. Pomysł na tę kultową sekwencję powstał podczas opracowywania napisów tytułowych dla pierwszego filmu i podobno zajął… 20 minut. Jej twórca Maurice Binder miał tylko tyle czasu przed spotkaniem z producentami na przygotowanie oryginalnego otwarcia filmu. Pod ręką miał akurat kilka etykiet cenowych w formie białego koła, więc wymyślił że użyje ich jako strzałów na ekranie. Następnie do storyboardu dodał przechodzącego Bonda, który strzela aż poleje się krew. A ponieważ najprostsze pomysły są najlepsze producenci byli tym zachwyceni.

Czołówkę kręcono wielokrotnie. W pierwszej wziął udział nie Sean Connery, lecz jego dubler Bob Simmons, gdyż chodziło jedynie o wykorzystanie sylwetki. Dopiero kiedy do czwartego filmu zmieniano format obrazu na Techniscope Connery miał okazję w niej wystąpić. Z każdym kolejnym aktorem pojawiały się drobne wariacje a ruch był bardziej dynamiczny. O ile Connery przyklękał a Moore oddawał strzał oburącz, to już Brosnan i Craig strzelali z jednej ręki stojąc. [...]

JAMES BOND THEME
Sekwencji z lufą pistoletą towarzyszy zawsze fragment motywu przewodniego serii. „James Bond Theme” to jeden z najpopularniejszych utworów muzyki filmowej. Do dziś niejasne jest jego autorstwo, które od początku przypisuje się Monty’emu Normanowi. To on miał podjąć się zadania napisania muzyki do „Doktora No”, lecz ostatecznie zastąpiono go Johnem Barrym. Barry odpowiada za muzykę do większości filmów o Bondzie – aż 11 tytułów – i to on dokonał aranżacji utworu na potrzeby filmu. Zdobywca Oskara i kompozytor wielu piosenek z bondowskiego repertuaru utrzymywał, że to on również stworzył „James Bond Theme”. Jego dwa procesy o odzyskanie należnych mu tantiemów nie zakończyły się jednak sukcesem. Monty Norman twierdzi, że pomysł na melodię przyszedł mu do głowy podczas zabawy hinduskimi instrumentami. Utwór ten był poddawany aranżacji na wiele różnych sposobów, między innymi na scenę techno przez takich muzyków jak Moby czy Paul Oakenfold. [...]

“NAZYWAM SIĘ BOND…
…James Bond.” Te słowa również należą do stałego repertuaru w serii. Wypowiedziane po raz pierwszy w „Doktorze No” podczas gry w kasynie sprawiły, że scena momentalnie stała się jedną z najbardziej kultowych w historii kina. Reżyser Terence Young nie przedstawiał dotąd twarzy grającego Bonda aktora. Skupiając uwagę widza na gestach jego rąk lub ujęciach zza pleców wzmagał oczekiwanie na ujawnienie twarzy tajemniczego człowieka. Dopiero kiedy jego przeciwniczka Sylvia Trench wyjawia swe nazwisko, Bond – przypalając niedbale papierosa – wygłasza legendarną formułkę. [...]

Ta autoprezentacja do dziś jest najbardziej wrażliwym momentem dla kolejnych odtwórców Bonda, którzy chcą przekonać widownię do prawdziwości swych słów. Jedynym zmartwieniem Rogera Moore’a, kiedy po raz pierwszy mierzył się z rolą życia, był strach by nie powiedzieć „Naszywam szię Bond, Jamesz Bond”, w charakterystycznym dla Connery’ego sposobie wymowy. Sekwencja introdukcji była pierwszą sceną, jaką do „GoldenEye” nagrywał Pierce Brosnan. Paraliżujący strach przed odpowiedzialnością za swoje słowa został pokonany, dzięki paru głębszym łykom wódki, oczywiście wstrząśniętej a nie zmieszanej.

VODKA MARTINI
Instrukcja podawania drinku została uznana przez Amerykański Instytut Filmowy za jeden z najbardziej pamiętanych cytatów filmowych. Przepis na drink pojawił się już w pierwszej książce o Bondzie, „Casino Royale”. W jego skład wchodzą cztery miarki wódki i jedna wytrawnego wermutu, które po wstrząśnięciu w shakerze zostają uzupełnione o dużą ilość lodu, limonkę i oliwkę.

Warto nadmienić, że Bond nie pija zwykłego Martini, lecz wódkę Martini, która podana na zimno najlepiej smakuje właśnie wstrząśnięta, nie zmieszana. Według lekarzy to pozwala również zwalczać wolne rodniki. Jednak scenarzyści - którzy lepiej znają format niż znaczenie - nie zawsze zdawali sobie z tego sprawę. To dlatego w „Goldfingerze” i „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” Bond zamawia zwykłe Martini, którego się nie serwuje po wstrząśnięciu. W pierwszych dwudziestu filmach – w ramach lokowania produktu na ekranie – Bond pijał wyłącznie Smirnoffa. Od czasu „Casino Royale” jego ulubioną marką została jednak Finlandia, a w "SPECTRE" zadebiutowała polska wódka Belvedere. [...]

PIOSENKA TYTUŁOWA
Pierwsze dwa filmy nie zawierały jeszcze piosenki tytułowej w otwierającej sekwencji, ale tradycja wkrótce stała się faktem. Utwór towarzyszący sekwencji otwierającej wyłaniany w ramach konkursu zawierał słowa korespondujące z fabułą filmu. Zwykle też stawał się hitem na liście przebojów, a jego wszechobecność w radio i reklamach wzmagała tylko apetyt przed premierą kolejnej odsłony cyklu. Od czasu legendarnego „Goldfingera”, z którego utwór tytułowy przez 70 tygodni był na liście przebojów, piosenka pomagała sprzedawać film. [...]

O ponadczasowości tych przebojów może świadczyć też projekt Davida Arnolda - kompozytora muzyki do filmów Pierce’a Brosnana i Daniela Craiga’a – który przygotował nowe wersje utworów w wykonaniu m.in. Iggy’ego Popa, Nataschy Atlas czy Pulp. Piosenki z bondowskiej serii stały się istotną częścią klasyki filmowej, o czym mogą świadczyć kolejne reedycje antologii. Sporo z nich zyskało też nominację do Oskara a motyw tytułowy z filmu „Skyfall” w wykonaniu Adele został już wyróżniony nagrodą.

CZOŁÓWKA
Napisy tytułowe wywodzą się jeszcze z dawnej tradycji kina, gdy wszystkie osoby wchodzące w skład ekipy i obsady były wymieniane na początku. Miało to zapewne dać szansę spóźnialskim na nieprzegapienie istotnego dla intrygi wprowadzenia. W latach sześćdziesiątych stopniowo jednak ograniczono rolę czołówki na rzecz napisów końcowych, a współcześnie coraz rzadziej spotykamy filmy, na którego początku zobaczymy coś więcej poza tytułem. Zmiany te jednak nie zmieniły bondowskiej tradycji rozpoczynania filmu artystycznym ozdobnikiem.

Czołówka filmów o Bondzie zawiera zwykle wizualny motyw nawiązujący do fabuły filmu takie jak diamenty, ropa naftowa czy nurkowanie. Od samego początku jej integralnym elementem są sylwetki nagich dziewczyn zestawione z wirującymi obrazami a w jej ścieżce dźwiękowej pobrzmiewa piosenka tytułowa. Już w „Pozdrowieniach z Rosji” wykorzystano efekt projekcji obrazu na nagie ciało tancerek, które w kolejnym filmie były pomalowane złotą farbą. Stopniowo czołówka robiła się coraz bardziej złożona stając się małym dziełem sztuki.

Począwszy od „Operacji Piorun” aż przez kolejne dwanaście tytułów nad wykonaniem tła dla napisów początkowych czuwał Maurice Binder. Rozwijając swój koncept artystyczny Binder komplikował kolejne ujęcia, gdzie anonimowe modelki i akrobatki zaczynały odbijać się od trampoliny i fruwać w powietrzu. Nałożone na obraz filtry zasłaniały ich nagość, a pojawiające się w tle obrazy zyskiwały kolejne wymiary. [...]

Gdy przed sześćdziesięcioma latami Ian Fleming przystąpił do pisania swej pierwszej powieści, nie spodziewał się, że jej bohater będzie znany na całym świecie. Stało się tak już dziesięć lat później za sprawą filmów, które dotarły do najodleglejszych zakątków. Szacuje się że trzy miliardy ludzi obejrzało przynajmniej jedną z dwudziestu trzech filmowych przygód Bonda. Dzięki swym charakterystycznym momentom, niektórzy zapamiętają je do końca życia.

więcej w październikowym numerze
Digital Vision 

Brak komentarzy: