"Człowiek musi sobie czasem polatać"
Kondratiuk raz kolejny ośmiesza PRL, ukazując jej obywateli. Bohaterami jego filmu są dwaj "kumple od flachy", którzy, jak się sami określają, są "tymi trafionymi" (wygrali w totolotka, i to za pierwszym razem). Co można zrobić z tak dużą sumą pieniędzy? Każdy z nas udzieliłby zapewne innej odpowiedzi, ale mało kto postanowiłby je wykorzystać w tak bezmyślny, choć z drugiej strony uroczy sposób. Panowie postanawiają bowiem sobie polatać.
Udają się więc na lotnisko i wykupują dwa bilety. Z jednego miasta lecą do drugiego i tak spełniają swe marzenia o lataniu. Ich mentalność przywodzi na myśl panów z dworca, lubiących sobie popić i mieć dobrą zabawę. Ich komiczność polega jednak na tym, że mają raczej słabe powodzenie u płci przeciwnej. Gdy Himilsbach przedstawiając się próbuje się przysiąść do stolika z dwiema dziewczynami, słyszy w odpowiedzi, że one go nie znają. Reaguje na to dość osobliwie odpowiadając: "Jak to? Przecież powiedziałem: Lutek jestem." Udaje mu się coprawda ze swoim kumplem namówić dziewczyny na przelot samolotem, ale z nocnej imprezy nici. Dziewczyny nie są takie głupie i nie zapominają, czego ich nauczyły mamusie. Wzbudza to spory zawód u obu panów, tym większy, bo zaopatrzyli się w stosowne artykuły spożywcze, które postanawiają zostawić pod drzwiami. W nieco kiepskich nastrojach "odwożą" dziewczyny samolotem do ich rodzinnego miasta. Mimo to przy pożegnaniu udaje im się dostać ich adres, a nawet fotografię.
Rozpromienieni dumą postanawiają polecieć do Krakowa, gdzie bohater grany przez Himilsbacha ma kumpla z wojska. "Ale się chłop zdziwi jak nas zobaczy" mówi Himilsbach i wspomniany chłop faktycznie się dziwi, gdyż nie widzieli się oboje od zakończenia służby, a dodać trzeba, iż panowie nie są już pierwszej młodości. Goście wzbudzają ogólne zainteresowanie. Tym większe, iż tak naprawdę nie bardzo mają o czym rozmawiać. Grzecznie dziękują za gościnę, gdyż muszą lecieć dalej i faktycznie pod koniec filmu lądują na plaży w Sopocie bez grosza przy duszy. Skończyły się pieniądze, skończyły się podróże, za to zostały wspomnienia i marzenia. "Człowiek sobie musi czasem polatać" sentymentalnie mówi Maklakiewicz, świadomy tego, że jego marzenia nie spełniły się tak, jakby tego oczekiwał.
Film ten jest kolejną "ikoną" ukazującą życie w PRL-u, jakże śmieszne a jednocześnie jakże tragiczne. Marzenia o lataniu można potraktować jako chęć wybicia się z monotonii dnia codziennego, by choć przez chwilę poczuć się wyjątkowo. Zwłaszcza, kiedy się jest "niebieskim ptakiem", tak jak bohaterowie filmu - bez rodzin, bez zobowiązań.
Kondratiuk raczej nie miał specjalnych kłopotów z kręceniem tego filmu. Większość scen odbywa się w pomieszczeniach zamkniętych, w tym w samolocie. Samolot ten jest co prawda trochę ciasnawy i głośny, lecz zdaje się przez to podkreślać płytkość marzeń głównych bohaterów. Również scenariusz, jak podejrzewam, pisany częściowo przez Himilsbacha, pozostawiał sporo miejsce na improwizacje, co widać zwłaszcza w wypowiedziach dziewczyn. Zająkają, się, powtarzają kwestie. Są przy tym tak naturalne, że nawet sztuczne dialogi w stylu: "-Jak się pani czuje? -Całkiem nie powiem" wypadają bardzo prawdziwie. Brzmią one śmiesznie, również i w wykonaniu głównych bohaterów: "- Jak się czujesz? - Dobrze. A ty? - Też dobrze." Wszak spotyka się jeszcze ludzi indoktrynowanych za socjalizmu w szkołach, którzy nadal posługują się takimi wyuczonymi tekstami recytowanymi z pamięci. Z tego właśnie względu film wypada bardzo naturalnie. Można odnieść wrażenie, że zna się tych ludzi tak dobrze z życia. Wielu im podobnych spotkaliśmy czy to w barach mlecznych, czy to w sklepie spożywczym.
marzec 2004
Wniebowzięci
Wniebowzięci (1972)
Reż: Andrzej Kondratiuk
Wyk: Jan Himilsbach, Zbigniew Maklakiewicz, Ryszard Narozniak, Ewa Pielach, Regina Regulska
ocena +3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz