Zaćmienie gwiazdorów
Żenada. Tak jednym słowem można streścić wrażenia po obejrzeniu tego filmu. Pierce Brosnan i Salma Hayek może i świetnie się bawili na planie, ale efekt na ekranie jest żenujący. Nie ma chyba sceny, w której by się nie całowali. Zdaje się, że związek tej dwójki złodziei oparty jest, a przynajmniej kręci się wyłącznie wokół seksu. Na plaży, w wannie, aluzji nie brakuje przez cały czas trwania. Czyżby nie było innego pomysłu jak ubarwić ich związek? Hayek jako złodziejka na emeryturze szuka bezskutecznie hobby, które by jej pozwoliło się nie nudzić. To joga, to tenis, to stolarka. Brosnan nawet głowy sobie tym nie zaprząta. On po prostu się nudzi na złodziejskiej emeryturze w raju. I nudzi się też widz.
Owszem, można podziwiać przecudne krajobrazy. Zdjęcia naprawdę robią wrażenie, zwłaszcza że były podrasowane komputerowo, ale jest to chyba już standard w tego rodzaju filmach. Najbardziej jednak razi fakt zmarnowania talentów tak dobrych aktorów. Role przez nich grane są bardzo płaskie, wręcz stereotypowe. Wiadomo czego się można spodziewać po bohaterach. Co prawda zarówno Brosnan jak i Hayek wyznają zasadę, że raz grają dla własnej satysfakcji w kinie artystycznym, a raz dla pieniędzy w komercyjnym. Jednak z tym wypadku komercja jest aż nazbyt widoczna. Woody Harrelson, pamiętny Larry Flynt czy Mickey z "Urodzonych morderców" również nie potrafi stworzyć nic ponad jeden wymiar postaci. Natomiast Don Cheadle, któremu zdarzyło się zagrać w kilku dobrych filmach takich jak "Boogie Nights" czy "Traffic", wypada najgorzej z całej czwórki. Najlepiej broni się Brosnan, który wypracował sobie styl gry pełen autoironicznego dystansu do granych przez siebie postaci. Szkoda tylko, że złodziej diamentów Max tak bardzo przypomina Thomasa Crowna i Andy'ego Osnarda z "Krawca z Panamy", a tym samym jest ich przedłużeniem, a nie zupełnie nową postacią.
Zabawa na planie była przednia o czym można się przekonać oglądając dokument "Przed, w trakcie i po zachodzie słońca". Biedny Brett Ratner aż się rozchorował z wrażenia. Robił film za bardzo duże pieniądze. Najbardziej jednak żal mi Lalo Schifrina, genialnego kompozytora z lat 60-tych i 70-tych. Twórcy motywu przewodniego "Mission: Impossible", muzyki do serii o Brudnym Harrym, "Wejścia smoka". Współpracuje z Ratnerem już nie pierwszy raz, lecz tylko odcina kupony od sławy. Jego rola ogranicza się do wybrania takich czy innych piosenek, a muzyka przez niego skomponowana jest bardzo zwyczajna. Nie do tego nas przyzwyczaił.
Generalnie cały film jest płytki i banalny. Jedynie końcówka, gdy Max postanawia podjąć wyzwanie zaczyna być ciekawsza i wciąga. Czemu całość nie mogła utrzymać takiego wrażenia? Dowcip jest na ogół przeciętny, lecz sceny Brosnana z Harrelsonem, zwłaszcza ta łóżkowa są przezabawne. "Godziny szczytu" odniosły wielki komercyjny sukces a i sam reżyser podkreśla swoje korzenie. Wie jaki skutek chce osiągnąć i potrafi pokazać własną grą aktorom jak ci mają grać. Przyznać mu trzeba, że ma talent do tego typu filmów. Lecz filmy takie bardzo szybko bywają zapominane, nawet jeśli odnoszą taki oszałamiający sukces, jak "Po zachodzie słońca".
marzec 2006
Po zachodzie słońca
After the Sunset (2004)
Reż: Brett Ratner
Wyk: Pierce Brosnan, Salma Hayek, Woody Harrelson, Don Cheadle
ocena 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz