Szukaj na tym blogu

wtorek, 28 grudnia 2010

Rocky - mitologia na własny użytek

„Rocky” – to film legenda. Z Sylvestra Stallone, nikomu nieznanego statysty filmowego uczynił gwiazdę światowego kina, którego blask lśni do dzisiaj. Historia wielkiego sukcesu do dziś inspiruje kolejnych trenerów motywacyjnych i coachów, którzy przekazują swym podopiecznym amerykański mit – od pucybuta do milionera. Niedawno na facebooku natknąłem się na wypowiedź jednego z coachów i postanowiłem odświeżyć nieco swoją wiedzę przeglądając archiwalne materiały na dvd i szperając w Internecie.

Sylvester Stallone urodził się w rodzinie włoskich imigrantów, w domu w którym się nie przelewało. Ojciec odszedł od rodziny, gdy Sylvester miał dziewięć lat. W szkole się z niego wyśmiewano. Na skutek komplikacji przy porodzie Stallone miał uszkodzoną szczękę, więc mówił tylko połową ust. Od małego zachwycał się komiksami i filmami, chciał zostać gwiazdą. Koledzy się oczywiście nabijali: wyglądasz jak głupek, dziwnie mówisz – nigdy nie będziesz gwiazdą. W wieku 15 lat wybrano go nawet w konkursie na osobę, która najprawdopodobniej skończy życie na krześle elektrycznym.


Stallone nie zważając na szykany wyprowadził się do Nowego Jorku. Jego pokój był tak mały, że bez wstawania z łóżka mógł zamknąć drzwi i otworzyć okno. Chodził po agencjach aktorskich po kilkadziesiąt razy. Udało mu się zagrać parę epizodów w „Klute” Alana Pakuli, czy w „Bananowym czubku” Woody’ego Allena, ale nie były to wielkie pieniądze. Szansa trafiła się, gdy zaproponowano mu rolę w filmie pornograficznym „Przyjęcie u Kitty”. Uznał, że nikt mu nie płaci za to, że w domu spaceruje nago, a 200 dolarów piechotą nie chodzi. Po latach film wypuszczony na video pod tytułem „Włoski ogier” cieszył się zasłużoną sławą, ale Stallone wciąż czekał na wielką szansę. Nie chciał podejmować regularnej pracy, bo to zniechęciłoby go do walki o marzenia. Stała praca tylko utrudniłaby mu bycie dyspozycyjnym. Brak pieniędzy pogarszał stosunki z żoną, kiedyś nawet musiał zastawić do lombardu jej biżuterię. Kiedy wyłączono im ogrzewanie Stallone zaczął chodzić do biblioteki miejskiej żeby się ogrzać. Tam czytając Edgara Allana Poe uznał, że jeśli chce znaleźć role dla siebie to sam je musi sobie napisać.

Traf chciał, że Stallone oglądał mecz bokserski. Mistrz świata Muhammad Ali chcąc się lepiej wypromować zaprosił na ring nieznanego nikomu boksera, który o dziwo nie tylko wytrzymał wszystkie rundy, ale nawet znokautował raz Alego. To była historia, której Stallone szukał – chciał opowiedzieć o kimś, kto dostaje szansę na wielki sukces, ale nie jest pewny czy jej podoła. Chciał opowiedzieć o walce z samym sobą, walce o dumę. Historia boksera, który ze slumsów Filadelfii staje do walki z mistrzem i zdobywa do siebie szacunek, została napisana w ciągu trzech dni. Wszelkie odniesienia autobiograficzne były w niej zamierzone.

Kiedy kolejna agencja aktorska odrzuciła go mówiąc, że nie ma dla niego ról, Stallone zaproponował własny scenariusz. Tekst trafił na samą górę i tak spodobał się producentom, że proponowali jego autorowi 25 tys. dolarów. Uważali, że główny bohater to świetna postać dla kogoś w rodzaju Roberta Redforda, czy Jamesa Caana. Stallone oponował, uważając że sprzeda prawa do scenariusza tylko jeśli on zagra główną rolę. Nic dziwnego, w końcu pisał po to, żeby wreszcie grać. Producenci uważali propozycję za śmieszną. Proponowali mu 100, 150, i 250 tysięcy. Chcieli mu zapłacić 340 tysięcy tylko za to, żeby nie grał w filmie! Sam Stallone miał w banku tylko 106 dolarów, a przyzwyczajony do życia w trudnych warunkach nie zamierzał zaprzepaścić szansy. Żeby jakoś mieć na utrzymanie musiał nawet sprzedać własnego psa. Ostatecznie zapłacono mu 35 tysięcy dając główną rolę. Czy się opłaciło? Film wyprodukowany za milion dolarów zarobił ich ponad dwieście, zyskując dziewięć nominacji do Oskara i trzy nagrody.

Historia ta bardzo dobrze korespondowała z fabułą samego filmu. Może nawet zbyt dobrze. Niedawno trafiłem na artykuł, który znacząco zmienił jej postrzeganie. Ujawniono że, Stallone nigdy nie targował się producentami, gdyż scenariusz „Rocky’ego” podsunął im jego agent, sugerując swojego klienta do głównej roli. Nikt nie wiedział jak Stallone wygląda, więc producenci obejrzeli jeden z jego filmów, w którym grał obok trzech innych chłopaków. Producenci omyłkowo uznali blondwłosego Perry’ego Kinga za swojego scenarzystę i wydali zgodę na kręcenie. Dopiero po zdjęciach odkryli, że w filmie nie ma ich ulubionego blondyna, tylko jakiś koszmarny Włoch! Z pomocą przyszedł dział marketingu. Namówiono Stallone’a, żeby wszędzie opowiadał o tym, jak to pazerne studio nie chciało umożliwić mu pokazania swojego talentu światu. W tamtych czasach nie kręciło się wielu filmów niezależnych, a „Rocky” dzięki takiej reklamie zagościł wielu stacjach telewizyjnych i gazetach. Do dziś nie wiadomo które fakty z życia Stallone są prawdziwe, a które spreparowane tak dobrze, że sam zainteresowany w nie uwierzył.

Czułem się wystawiony do wiatru – dlaczego przez tyle lat prawda nie ujrzała światła dziennego, a ja żyłem w błogim przekonaniu o niezwykłym farcie Włoskiego Ogiera? Na ile Hollywood nadal kreuje mity, w które wierzymy, mając nadzieję na dotknięcie czegoś magicznego na ekranie? Na szczęście szybko mi przeszło, bo uznałem, że Stallone nie oszukał nikogo. Wykorzystał szansę pojawienia się na wielkim ekranie w głównej roli na takich warunkach jakie mu umożliwiono, i nie tylko spełnił pokładane w nim nadzieje, ale nadal robi filmy, które znajdują swoją widownię. Co więcej, nadal inspiruje kolejne pokolenia. Drobny marketing jeszcze nikomu nie zaszkodził.

Brak komentarzy: