Szukaj na tym blogu

niedziela, 22 maja 2011

Formatowanie filmu

Do Polski przyjechał Martin Schabenbeck, wykładowca nowojorskiej akademii filmowej. Autor książki „Format scenariusza filmowego” w ramach specjalnych wykładów wprowadzał w tajniki „formatu” tłumacząc jego używanie nie jako możliwość, a konieczność. Czy na pewno?

W Ameryce format stosuje się od lat. Po upadku systemu studyjnego z lat czterdziestych, gdzie każdy scenariusz powstawał na zamówienie z gwarancją realizacji, rynek otworzył się na teksty niezamówione, pisane na tzw. „on spec” (pod spekulację). Wymagało to jednak pewnej unifikacji - każdy tekst musiał być komunikatywny. Do cech formatu należą więc takie elementy jak: nagłówki scen, opisy akcji, nazwy postaci i pola dialogów. Wszystko to oczywiście sformatowane wg jednego kroju czcionki (Courier 12) z wyliczonymi co do milimetra marginesami dla poszczególnych elementów. Idea jest taka, że jedna strona scenariusza ma odpowiadać jednej minucie czasu ekranowego. Zatem 90 stron scenariusza zapowiada już półtoragodzinny seans.



WN. LOS ANGELES, SIEDZIBA WYTWÓRNI – DZIEŃ
Przy zawalonym papierami biurku siedzi PRODUCENT. Pije kawę, przegląda kalendarz spotkań i nerwowo stuka długopisem o blat biurka.
STUKANIE robi się coraz bardziej nerwowe. Całe biurko zaczyna drżeć. Kubek z kawą podskakuje, kawa powoli rozlewa się po biurku. Drgania przenoszą się na stertę papierów
Nagle na podłodze ląduje scenariusz. Producent wstaje z krzesła i obchodzi biurko dookoła. Schyla się po tekst.


PRODUCENT
Znowu jakaś amatorszczyzna.

Wybebeszony scenariusz ląduje w koszu. Na pierwszej stronie ma ciąg kolorowych znaczków. Kartki zapchane są tekstem aż po same brzegi. Tekst wylewa się jak kawa zapełniając cały kosz na śmieci i powoli wylewając się na podłogę.

Poprzez swą wizualną formę, różniącą się od znanych z literatury bloków tekstu, scenariusz już na papierze ma ukazywać jak będzie wyglądał film. Jakiego rodzaju ujęć możemy się spodziewać, gdzie ma dominować dialog a gdzie obraz. Co więcej, każdy szczegół ma znaczenie. Nie warto pisać daty na okładce. Nawet licząc, że jeśli wydrukujemy scenariusz z datą dnia, kiedy kurier dostarczy go na biurko producenta, nie mamy pewności kiedy ktoś po niego sięgnie. Jeśli wydrukujemy datę 25 czerwca, może się okazać że producent będzie wtedy zajęty na przedłużającym się planie filmowym, a po zakończeniu zdjęć wyjedzie na zasłużony urlop. Kiedy wróci w sierpniu (i zechce przejrzeć zaległe wiadomości) tekst będzie już wyglądał na stary. Również informacje o wersji scenariusza są kontrowersyjne. Jeśli jest to wersja dwunasta, jest to sygnał, że tekst miał jakieś problemy, i może nadal je ma. Jeśli wersja druga, być może nie jest jeszcze doskonała.

Schabenbeck udowadniał na różnych przykładach, że scenarzysta jest odpowiedzialny za reżyserowanie filmu na papierze. Bez pisania wprost o poleceniach dla operatora można zasugerować odpowiedni kąt kamery i rodzaj obiektywu („Pojazdy górowały nad nim”). Niczym kompozytor, który oddaje partyturę dyrygentowi, scenarzysta ma powierzyć reżyserowi gotowy tekst, który wymaga od niego jedynie odpowiedniego pokierowania (directing). Pokazując te same fragmenty tekstów w kilku wariantach Schabenbeck pokazywał jak wiele odcieni może mieć jedna scena. Poprzez sam dobór słów, długość zdań czy interpunkcję, można wyreżyserować film, niczym praktycy NLP reżyserują życie swoje i swoich bliskich.

W Polsce każdy pisze jak mu się podoba. Dezynwoltura zdaje się wynikać nie tylko z literackiej tradycji nowel filmowych, ale również z dowolnie interpretowanej wolności twórczej. Poza tym mamy do czynienia z manufakturą a nie przemysłem filmowym. Nie ma dużej konkurencji na rynku, a tajemnicą poliszynela jest, że scenariusz można zrealizować tylko po znajomości. Praktycznie każdy reżyser sam sobie pisze scenariusz, więc pisze go jak mu wygodnie. Nic dziwnego, że krytycy od lat biadolą nad miałkością polskich scenariuszy. Na Zachodzie standardem jest przepisywanie scenariuszy, ich redakcja i poprawianie. W Anglii zwyczajowo scenariusz nie wejdzie do realizacji jeśli nie ma kilkunastu wersji za sobą. U nas tekst często spod pióra trafia na plan filmowy, gdzie reżyser i tak interpretuje go według własnej wizji. Nawet Piotr Wereśniak, który zaczynając karierę propagował stosowanie formatu, kiedy zaczął samemu reżyserować filmy napisał na swoim blogu, że format nie jest ważny. Czy tylko dlatego tak trudno nam się przebić na światowe rynki?

Sam pisząc scenariusze stosuję format z przyzwyczajenia, bo kiedy zaczynałem szukałem informacji jak pisać scenariusz, trafiłem tylko na amerykańskie źródła. Przyjąłem format bez większych oporów, tak jak kod HTML projektując strony internetowe (jeszcze w czasach kiedy robiło się to w windowsowym notatniku). Problemy sprawia mi czytanie scenariuszy z dużymi blokami tekstu, które poza wodolejstwem nic nie wnoszą, a natrafiałem na takie teksty nawet u studentów łódzkiego scenariopisarstwa. Nie widzę jednak sensu ruszania z krucjatą dopóki nie pojawi się nowe pokolenie – starzy filmowcy i stare układy się nie zmienią. Tylko żal, że wciąż porównując amerykańskie scenariusze czy filmy z polskimi, zdecydowanie wolimy te pierwsze.

Brak komentarzy: