Szukaj na tym blogu

piątek, 26 czerwca 2009

Leone, Corbucci, Eastwood w historii spaghetti-westernu

Na rozpoczynającym się dziś w Toruniu festiwalu Tofifest będzie można obejrzeć kilka klasycznych spaghetti-westernów i jest to prawdziwa gratka dla miłośników gatunku. Dziś pozycje te uznawane są za kultowe, ale nie zawsze tak było…
Clint Eastwood uważa, że obok jazzu western jest jedynym gatunkiem czysto amerykańskim.. Ludowe zjawisko kultury amerykańskiej, jakim jest western, wytworzył wiele legend i mitów, które często uważane są za prawdziwą historię, a Stany Zjednoczone Ameryki mają bardzo krótką, bo zaledwie ponad dwustuletnią historię. Kraj potrzebował zatem legend, który by wiązały wspólnotę. Opowieści o dziarskich pionierach zdobywających niedostępne ziemie terytorium nie bez kozery nazwanego Dzikim Zachodem, stały się nie tylko historią powstawania państwa, ale również stanowią genezę amerykańskiej mentalności. Pionierami byli zazwyczaj purytanie z klasy średniej, którzy ciężko pracowali tworząc gospodarczą potęgę Stanów Zjednoczonych, utwierdzając mit o Ameryce jako miejscu, gdzie można być Kimś.

                Western jako gatunek jest tak stary jak samo kino. Dwa lata po wynalezieniu przez braci Lumiere kinematografu, w Stanach zaczęto pokazywać pierwsze kilkuminutowe filmy z Dzikiego Zachodu. Były one wyświetlane w "arkadach", czyli salonach gier hazardowych z początku XX wieku. Pierwszym filmem w historii uznanym za westernem był "Napad na ekspres" (1903) Edwina S. Portera, który zawierał w sobie niczym w pigułce to, czym miał się charakteryzować western: była widowiskowa akcja, byli kowboje, był wreszcie napad. Wtedy ukształtował się podział na białe i czarne kapelusze, czyli bohaterów dobrych i złych.
Kiedy powstawały pierwsze westerny, historia Dzikiego Zachodu ciągle jeszcze była otwarta i dopisywana. W przeciwieństwie do filmów o gladiatorach czy rycerzach, gdzie uczestnicy opisywanych w nich zdarzeń już od wieków nie chodzili po Ziemi, prawdziwi rewolwerowcy z Dzikiego Zachodu często pomagali przy tworzeniu filmów (najchętniej tych, które współtworzyły ich mit). Byli wykorzystywani nie tylko jako konsultanci, ale również jako statyści, kaskaderzy, trenerzy czy nawet aktorzy. Akcja filmów mogła toczyć się w prawdziwych realiach, przez co były one dokumentalnym zapisem aktualnych wydarzeń.
Czesław Michalski w książce "Western i jego bohaterowie" (WAiF, Warszawa 1972) twierdzi, że: "Dziki Zachód w westernie musi pozostać mieszaniną legendy, prawdy historycznej i doraźnych fałszów, dyktowanych modą, kalkulacją producentów czy ambicjami twórców i sławnych aktorów." Western miał aspiracje opowiadać historię Ameryki, jednak zawsze ją idealizował. Mijając się z prawdą historyczną, często przekształcał wydarzenia. Liczne schematy tworzone przez kolejne filmy, stały się wkrótce prawdą artystyczną. Ich popularność brała się stąd, że Amerykanie chętnie oglądali filmy, w których widzieli siebie przedstawionych w lepszym świetle: herosów postępujących według zasad, walczących o dobro i opiekujących się słabszymi.
                Klasyczne westerny pielęgnują takie cnoty jak męstwo, przyjaźń, lojalność, czy wierność ideałom. Gatunek ten słynie z etyki, bazującej na doświadczeniach pierwszych Amerykanów, w której unikano konfliktów wartości opowiadając się za prostym podziałem świata. O ile dla Amerykanów westerny opowiadały historię ich wspólnoty, poza Stanami w filmach tych widziano wartości przede wszystkim rozrywkowe. Były to w końcu uniwersalne opowieści o walce dobra ze złem, przekazane w egzotyczny dla Europejczyków sposób.
                Przez pierwszą połowę XX wieku międzynarodową popularność zyskali sobie tacy aktorzy jak William S. Hart, Tom Mix, Gary Cooper, czy John Wayne. Filmy powstawały na pustyniach Kalifornii w pobliżu Hollywood, rzadko w Teksasie czy Arizonie. Jednak najczęściej realizowano je w tak zwanych "back lotach", czyli w dekoracjach zbudowanych na terenie wytwórni. Pozwalało to na dużą wygodę, gdyż na jednym planie zdjęciowym mogło powstać kilka filmów, których rocznie kręcono kilkadziesiąt. Do tej liczby doszła wkrótce produkcja telewizyjnych seriali, która szczególnie rozkwitła w połowie lat 50-tych wraz z rozwojem telewizji.
                "W samo południe"(1952) Freda Zinemanna zyskało cztery Oscary i - podobnie jak "Rio Bravo"(1959) Howarda Hawksa czy "Siedmiu wspaniałych"(1960) Johna Sturgesa - cieszyło się olbrzymią popularnością. Gatunek ten jednak stawał się coraz bardziej skostniały w swych schematach, eksploatowanych jeszcze dodatkowo przez telewizyjne seriale, które szczególnie go ugładzały. Telewizję oglądało się całymi rodzinami. Seriale nie mogły zatem epatować ukazywaniem przemocy i okrucieństwa, a wręcz przeciwnie. Coraz częściej w westernach zaczęły się pojawiać elementy komediowe i romantyczne piosenki śpiewane przez głównych bohaterów.
                Jak zauważył biograf Sergio Leone Sir Christopher Frayling w okresie od 1950 do 1963 roku liczba westernów produkowanych w Stanach Zjednoczonych zmniejszyła się z 150-ciu do 15-tu rocznie. Frayling tłumaczył to tym, że kino stanęło do walki z telewizją i zaczęło jej ustępować miejsca, również w dziedzinie westernu.
                Tymczasem we Włoszech, gdzie telewizja była jeszcze mało popularna (a na południu Włoch nie było jej wcale), do kina chodziło się dwa razy w tygodniu. Gadatliwi Włosi mieli specyficzny sposób spędzania czasu w kinie, przypominający wyjście do kawiarni, gdyż w trakcie projekcji żwawo się dyskutowało. Publiczność była bardzo wyrobiona i wybredna - śmiała się z Johna Wayne'a i jego "honorowych" filmów. Pojawiło się zapotrzebowanie na odświeżenie gatunku.
                W Europie - gdzie nie brakowało ani kulturowych wzorców, ani historycznych wydarzeń, czy legendarnych postaci, gdzie nie było potrzeby tworzenia mitu założycielskiego, jak w przypadku Ameryki - paradoksalnie pojawiła się potrzeba westernu. Gatunek ten musiał być zatem na tyle uniwersalny i atrakcyjny, że przekraczał granice amerykańskiej mentalności i sposobu pojmowania świata.
                W Niemczech już w latach 20-tych rozpoczęto kręcenie westernów, przy czym kierowano się dwojakim podejściem: imitowano western dobierając plenery łudząco podobne do amerykańskich, bądź też adaptowano schemat fabularny do przygodowych i sensacyjnych filmów. Natomiast po II wojnie światowej z racji ograniczeń importowych, oryginalny amerykański western całkowicie zastąpiły tzw. ersatz-westerny - przeróbki amerykańskich westernów i adaptacje książkowych powieści.
                Filmowcy z NRF produkowali filmy powstałe na podstawie powieści Karola Maya, zaś w NRD powstawały filmy bazujące na powieściach Jamesa F. Coopera. W obu przypadkach filmowcy ignorowali ewolucję gatunku opierając się na starych schematach z lat 20-tych i adresując swe filmy z dydaktycznym przesłaniem przede wszystkim do młodzieży. Twórcy nie mieli wyczucia konwencji na tyle, że głównym bohaterem westernu został Winnetou, Indianin - rzecz nie do pomyślenia w zapatrzonej we własną wspaniałość Ameryce, gdzie w filmach Indianie byli czarnymi charakterami.
                "Skarb w Srebrnym Jeziorze" Haralda Reinla z 1962 roku stał się początkiem serii przygód wspomnianego Winnetou - widowisk pełnych rozmachu i przynoszących ogromne zyski. Aktorzy tacy jak Pierre Brice, Lex Barker czy Gojko Mitic cieszyli się olbrzymią popularnością, choć ograniczoną tylko do jednego gatunku filmów. Niemieckie westerny kręcono najczęściej w plenerach Jugosławii lub Hiszpanii, które były łudząco podobne do amerykańskich krajobrazów Teksasu i Arizony.
                Sukces ersatz-westernów na skalę europejską przyczynił się do zainteresowania tym tematem kinematografii włoskiej. Pomijając artystyczne filmy Felliniego, Pasoliniego czy Rosselliniego, które miały określoną widownię, Włosi przeważnie realizowali widowiska dla masowej publiczności, tzw. "peplum". Zaliczały się do nich zarówno filmy o rzymskich legionistach, jak i mitologicznych herosach walczących z potworami. Western miał się stać kolejnym gatunkiem zapewniającym włoskiej kinematografii sukcesy kasowe nie tylko na arenie krajowej. Okolice leżącej na południu Hiszpanii Almerii, która przypominała meksykańskie plenery, stały się Mekką dla włoskich filmowców tworzących gatunek nazwany wkrótce spaghetti-westernem.
                Pierwszy z nich powstał dopiero w roku 1963. "Minnesota Clay" Sergio Corbucciego został nakręcony w scenerii amerykańskiego miasteczka pionierów, zbudowanej w Almerii jeszcze przez niemieckich filmowców. Wspomnieć trzeba, że spaghetii-westerny były najczęściej międzynarodowymi koprodukcjami, współfinansowanymi m.in. przez Niemcy i Hiszpanię. Włoskie przepisy wymagały zaś, by część zdjęć powstawała w rodzimym kraju. Dlatego wkrótce pod Rzymem pojawiły się dekoracje, które później służyły kolejnym produkcjom. Filmy te jednak w większości kręcono w Hiszpanii nie tylko ze względu na jej atuty krajobrazowe. Brak związków zawodowych za dyktatury Franco powodował, że koszty produkcji były czterokrotnie niższe niż we Włoszech. W efekcie boomu włoskie firmy wytwarzające rekwizyty do historycznych widowisk musiały przestawić się z sandałów na kowbojskie buty.
                Filmy amerykańskie, które dotąd rzadko trafiały do Europy, po II wojnie światowej zalały europejski rynek niczym potop, stając się przedmiotem kultu nie tylko dla Leone. Na ich oglądaniu wyrosła cała francuska Nowa Fala, której twórcy uświadomili sobie jak wiele wspaniałych filmów nie było im dane dotąd zobaczyć z powodu wojny. To entuzjaści kina amerykańskiego we Francji zbudowali reputację takich reżyserów jak Howard Hawks, John Ford, Raoul Walsh czy William Wyler.
                Dla wychowanego na amerykańskich filmach Sergio Leone Ameryka była ekwiwalentem religii. Chłonął ją z filmów gangsterskich i westernów, których bohaterowie stali się dla niego idolami - herosi ci byli w końcu więksi niż życie. Jego wiara w ideał Ameryki pełnej ludzi honoru została zburzona, gdy do pokonanych w wojnie faszystowskich Włoch wkroczyli amerykańscy żołnierze a ich niemoralne zachowanie nie było zgodne z jego wyobrażeniami.
                Leone, który już za młodu kręcił się po planach filmowych jako chłopiec na posyłki był świadkiem powstawania włoskiego neorealizmu na planie "Złodziei rowerów" (1948) Vittorio de Siki. Pracował także przy kręconych przez Amerykanów we Włoszech filmach kostiumowych takich jak "Quo Vadis" (1951) czy "Ben Hur" (1959), jak również ich włoskich odmianach, wspomnianych już "peplum". Tanimi efektami filmy te stwarzały wrażenie podniosłych widowisk. Wkrótce Leone sam zaczął kręcić filmy w tym nurcie. Jego pierwsze reżyserskie dokonania - "Ostatnie dni Pompei" (1959), czy "Kolos Rodyjski" (1961) - były wątpliwymi osiągnięciami, ale na pewno nauczyły go warsztatu, a także zabawy filmowymi konwencjami.
                Leone oczywiście nie był inicjatorem podgatunku nazwanego spaghetii-westernami, których Włosi już zdążyli nakręcić kilkanaście. Jego pierwszy film z tego nurtu, niskobudżetowy "Za garść dolarów"(1964) z międzynarodową ekipą i nieznanym szerzej aktorem był produkcją bardzo chaotyczną. Na planie ciągle wybuchały kłótnie, producenci by ukończyć film musieli przemycać pieniądze, ale w całym zamieszaniu to Leone wiedział jaki efekt pragnie osiągnąć. Zaproponowany przez niego podniosły styl - wydłużane w nieskończoność ujęcia wzmacniane pompatyczną muzyką i oczywiście osadzeni w świecie bez zasad twardzi cyniczni bohaterowie, których jedyną motywacją były pieniądze - nadały temu gatunkowi pożądaną świeżość formy. Leone na fali sukcesu nakręcił jeszcze cztery takie filmy: "Za kilka dolarów więcej"(1965), "Dobry, Zły i Brzydki"(1966), "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie"(1968) i "Garść dynamitu"(1971), ale już po pierwszym filmie doczekał się masy naśladowców.
                W Hiszpanii na szeroką skalę zaczęto realizować kolejne spaghetii-westerny, mniej lub bardziej naśladując wypracowany przez niego styl. Georgio Ferroni rozpoczął realizację swej własnej dolarowej trylogii filmem "One Silver Dollar" (1964), w skład której weszły też "Fort Yuma Gold" (1966) i "Wanted" (1967). Główną rolę w tych filmach grał Giuliano Gemma, który inspirując się rolą Eastwooda dodał swej postaci więcej cech pozytywnych w dylogii Duccio Tessariego: "A Pistol for Ringo" (1965) oraz "The Return of Ringo" (1965). Ze słynnych twórców spaghetti-westernów wspomnieć też trzeba o Sergio Corbuccim, który próbował swych sił w westernach, ale jego filmy z lat 1964-1966 nie odnosiły sukcesów. Za to nakręcony w 1966 r. "Django" z Franco Nero w roli tytułowego bohatera stał się filmem o własnej mitologii, a Nero się europejskim gwiazdorem. Film wykreował mroczną postać, która ciągnąc za sobą trumnę z ukrytym w niej karabinem maszynowym, doczekała się kilkunastu kontynuacji, często połączonych z oryginałem jedynie wzmianką w tytule.
                Choć spaghetti-western przez wielu krytyków jest do dziś traktowany jako kino gorszej klasy, wywarł spory wpływ na amerykańską tradycję westernową, przede wszystkim doprowadzając do odrodzenia gatunku. Starzy mistrzowie jak Fred Zinnemann czy John Ford nie zaakceptowali tych zmian, ale szanowali Leone. Natomiast dla młodych reżyserów takich jak Sam Peckinpah, Leone był mistrzem. Peckinpah już w swych pierwszych filmach dokonywał rewizji klasycznych westernowych schematów. W swej słynnej "Dzikiej Bandzie"(1969) wyraźnie nawiązał do twórczości Leone, inspirując się modelem antybohatera Eastwooda, meksykańską scenerią, czy też przemocą i okrucieństwem. Włoskie rozwiązania przyczyniły się do powstania zrywających z klasyką rozrachunkowych westernów, takich jak: "Mały wielki człowiek" (1970), "Przełomy Missouri" (1976), czy wreszcie "Mściciel"(1973) - jeden z najbardziej enigmatycznych filmów Clinta Eastwooda.
                Twórczość Leone wywarła największy wpływ na najmłodsze pokolenie twórców, do których zalicza się Martin Scorsese, czy Brian De Palma. Christopher Frayling wspomina o potrójnych pojedynkach we "Wściekłych psach" Tarantino, ekspozycji "Bliskich spotkań trzeciego stopnia" Spielberga przypominającej "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie" Leone, czy "Łowcy wampirów" Johna Carpentera. Quentin Tarantino, który uważa, że "Dobry, Zły i Brzydki"to najlepiej wyreżyserowany film na świecie, oddał wielki hołd klasyce spaghetti-westernów w drugiej części swej dylogii o zemście "Kill Bill" (2004), gdzie nawet wykorzystał muzykę z filmów Leone, podobnie jak w późniejszych "Bękartach wojny"(2009). Robert Rodriguez, twórca słynnego "El Mariachi" (1992) inspirowanego również Trylogią Dolara, za namową Tarantino stworzył własną trylogię o tajemniczym mścicielu, w której skład weszły "Desperado" (1995) i "Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2" (2003). W postaci granego przez Mela Gibsona Mad Maxa z trylogii George'a Millera też widać inspirację postacią Eastwooda (w trzeciej części serii Max zostaje przedstawiony publiczności na arenie jako Człowiek bez imienia). Jednym z najnowszych odniesień do trylogii dolara jest japoński western "Sukiyaki Western Django" (2007), którego akcja toczy się feudalnej Japonii, gdzie pojawia się rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu (w małym epizodzie wystąpił tam Quentin Tarantino) i koreański "The Good, The Bad, The Weird" (2008), co skłania do przypuszczeń, że gatunek wraca do swych azjatyckich korzeni - czyli filmów samurajskich.

Wreszcie twórca, który sam zaczynał od kopiowania innych, sam został skopiowany. Powstały w 1997 roku a rozgrywający się w czasach prohibicji "Ostatni sprawiedliwy" Waltera Hilla - to remake "Za garść dolarów" - będący również w prostej linii remakiem "Straży przybocznej" Kurosawy. W filmie wystąpił Bruce Willis, aktor który w swych licznych rolach również wzorował się na postaci wykreowanej przez Eastwooda. (Pod adresem http://www.bbc.co.uk/dna/h2g2/A1161271 można znaleźć ciekawe analogie pomiędzy wszystkimi trzema filmami). 

więcej na
stopklatka.pl

Brak komentarzy: