Szukaj na tym blogu

czwartek, 22 stycznia 2004

Dobry, Zły i Brzydki

Wykorzystując postacie i motyw pieniędzy ze swych poprzednich filmów, Leone postanowił opowiedzieć swą historię raz jeszcze wplątując w nią prawdziwe wydarzenie, jakim była wojna secesyjna. Jest ona tutaj jedynie tłem dla akcji, ale pokazuje w jaki sposób okoliczności wojny utrudniają zrealizowanie własnych interesów jednym (Tuco i Blondas), a ułatwiają innym (Anielskooki i jego interesy w obozie dla jeńców).


Bohater Clinta to nadal opanowany i spokojny cynik, biorąc pod uwagę to, z jaką beztroską zabija ludzi. Lecz jest on bardziej refleksyjny w porównaniu do poprzednich części. Dopiero pod koniec filmu przywdziewa swe słynne ponczo, jakby chcąc podkreślić, że film ten różni się znacznie od swych poprzedników. Widząc bezsens walki o most, Blondas postanawia go wysadzić i uratować życie tysiącom żołnierzy walczącym o niego. Gdy nie będzie mostu, nie będzie o co walczyć. Nie chce jednak zostać bohaterem wojennym, most mu jest potrzebny jedynie, by przeprawić się na drugi brzeg i zdobyć złoto. Gdy będzie mu już niepotrzebny, wtedy go wysadzi. Jego bohater, w porównaniu z innymi postaciami w tym filmie, zasługuje na miano tytułowego Dobrego. W jednej scenie widząc rannego żołnierza, który ma drgawki, miłosiernie oddaje mu swój płaszcz i podaje do ust cygaro. Ranny żołnierz odchodzi z tego świata spokojniej, gdyż Blondas ulżył jego cierpieniu. Blondasowi nie można również odmówić sprytu, którym wykazuje się już choćby w sposobie zarabiania na życie przez chwytanie poszukiwanych zbiegów i kilkakrotne zbieranie nagrody za ich ujęcie w kolejnych okręgach. Nawet będąc totalnie wyczerpanym doczołguje się do dyliżansu z umierającym Billem Carsonem, który zdradza mu, gdzie ukrył swój skarb. Blondas konsekwentnie nie zdradza swej całej tajemnicy, aż do finału. Nie ufa nikomu. Przed ostatnim pojedynkiem pozbawił Tuco naboi, by mieć pewność, że to właśnie on odniesie tryumf. Zabija Anielskookiego zostawiając przy życiu Tuco, którego wykorzystuje jako siłę roboczą. Nie brak mu przy tym poczucia humoru, w tym wypadku czarnego, gdy odjeżdżając ze swoją działką każe Tuco założyć pętlę na szyję. Eastwood w tej roli sprawdza się raz kolejny, wszak została ona napisana właśnie dla niego, a on sam był jej współtwórcą. To on powykreślał ze scenariusza większość swoich kwestii. Nic więc dziwnego, że czuje się tak naturalnie. Mówi tyle, ile trzeba i ani trochę więcej. Tuco to jego zupełne przeciwieństwo. Gwałtowny, mało inteligentny analfabeta. Gadatliwy, ale mimo wszystko zabawny w swej naiwności. W kontraście z opanowanym Blondasem stanowią świetną parę. Raz po raz zostaje wystawiony do wiatru, ale nie poddaje się, ufny w swój spryt: "Są ostrogi, które wchodzą przez drzwi i ostrogi, które wchodzą przez okno". Eli Wallach, podobnie jak Rod Steiger w późniejszym filmie Leone "Za garść dynamitu", rewelacyjnie zagrał wiejskiego opryszka. Wszystkie jego gestykulacje, wyzwiska pod adresem innych sprawiają, że ma się uczucie, że Tuco to postać z krwi i kości. Wzruszająca jest scena spotkania Tuco z bratem, który został księdzem. Oboje mieli ciężką przeszłość, nie mogą się zrozumieć. Mimo kłótni z nim Tuco pociesza się, że "włóczęga jak on wie, że brat nie odmówi mu talerza zupy". W ogóle przez cały film Tuco stara się sprawiać wrażenie sympatycznego i uczciwego typa. Wypada to szczególnie śmiesznie, gdy pojmany i związany krzyczy wniebogłosy, że nic nikomu nie zrobił. Zaś w kolejnej scenie, gdy go wieszają, sędzia odczytuje długą listę przestępstw, rozciągającą się na kilka okręgów, obejmującą kradzieże, gwałty, bigamię i morderstwa.

Minimum dialogów sprawia, że widz bardziej koncentruje się na obrazie, mogąc pełniej się nim delektować. W wielu filmach narracja jest zbędna. Mimo to reżyserzy nie będąc pewnymi, czy widz zrozumie ich film, uciekają się do wyjaśniania akcji, czy to poprzez słowa bohaterów, czy też wprowadzając narratora. Sergio Leone należy do tych reżyserów, którzy potrafią nam przedstawić swoją wizję bez zbędnych wyjaśnień. Dodatkowo milczenie aktorów potęguje napięcie. Tak jak ma to miejsce już na początku filmu, gdy łowcy głów polują na Tuco. Momentami sceny takie ciągną się w nieskończoność, ale nie warto zasnąć. Można bowiem łatwo przeoczyć moment, w którym dochodzi do punktu kulminacyjnego. Niespodziewanie rozlega się jeden strzał, huk, i akcja, dotąd nieco uśpiona, ożywa na nowo. Takich zaskoczeń nie brakuje.

Szczególnie godny uwagi jest ostatni, potrójny pojedynek w filmie. Słyszymy muzykę, słynne już zbliżenia na oczy wszystkich trzech bohaterów, ich dłonie spoczywające w pobliżu kabury. Napięcie już bardziej nie może rosnąć, ale nie spada. Utrzymuje dopóki któryś z nich nie sięgnie po broń. I na budowaniu takich właśnie scen polega cały kunszt Leone. Umiejętne połączenie obrazu z muzyką, bez zbędnych dialogów, które mogą burzyć nieco stworzoną harmonię. Wyjątkowa pod tym względem jest zwłaszcza scena, gdy Tuco szuka na cmentarzu grobu, w którym znajduje się skarb. Jest bardzo podniecony, ale nie może kopać byle gdzie. Musi znaleźć nazwisko na nagrobku, wśród tysiąca innych. By więc przyśpieszyć poszukiwania biegnie. W tle pobrzmiewa "The Ecstasy Of Gold" Morricone, która jak ulał pasuje do sytuacji. Wszak Tuco jest ogarnięty ekstazą złota! Biegnie coraz szybciej i szybciej. I już wkrótce widzimy, że obrazy w tle przesuwają się znacznie szybciej, niż powinny w rzeczywistości. Przesuwają się tak szybko, że są niewyraźne i rozmazują się. Jest to celowy zabieg- przyspieszyć tylną projekcję na tyle, by pokazać jak wielkim "głodem złota" owładnięty jest pozostający na pierwszym planie Tuco.

Czym ten film różni się od poprzednich spaghetti-westernów? Jest bardziej wybuchowy i widowiskowy, na co z pewnością pozwoliły zyski z poprzednich części. Podobnie jak wcześniej, aktorów płci żeńskiej jest niewiele, za to wyjątkowo ogromna liczba statystów. Przemoc, tak jak poprzednio, nadal gości na pierwszym planie. Ale Leone w tym filmie jest znacznie bardziej refleksyjny. Pokazuje nam wojnę secesyjną, lecz bynajmniej nie w sposób patetyczny. Widzimy jej bezsens: obozy dla jeńców, gdzie wojskowi prowadzą prywatne interesy, czy też strategiczny most, o którego toczy się walka dwa razy dziennie. Niezależnie od ofiar po jednej i drugiej stronie, most musi pozostać nienaruszony. "Co za bezsensowne marnowanie ludzkiego życia" przemawia Eastwood, który dostrzega, jak łagodne są jego uczynki w porównaniu z wojną. Zresztą Eastwood powrócił do tematu wojny secesyjnej i jej okrucieństwa 10 lat później w swym "Wyjętym spod prawa".

Postać "dzikiego" kapitana wojsk Unii, który jest owładnięty myślą o wysadzeniu mostu sprawia przygnębiające wrażenie poznania prawdy o wojnie. Kapitan to pijus, który próbuje być bohaterem, ale nie ma wystarczającej odwagi. Jak sam mówi, nie wolno mu nawet myśleć, o zniszczeniu mostu. Zdaje sobie sprawę, że w ten sposób uratowałby wiele istnień ludzkich, które przestałyby umierać w walce o niego. Niestety nie jest to tak proste, bo przecież trwa wojna, ludzie ci są żołnierzami, więc jest oczywiste, że muszą walczyć, a czasem przy tym ginąć. Ale przecież ich śmierć mogłaby nie być w taki sposób marnotrawiona. Kapitan został ranny na polu bitwy i ostatnim akordem w jego agonii, jakże umilającym przejście na tamten świat, jest huk wysadzonego przez Tuco i Blondasa mostu.

Na uwagę zasługuje czołówka zrobiona w stylu popart, charakterystycznego dla lat sześćdziesiątych, przypominająca prace Andy'ego Warhola. Obrazom, nie tylko tym z czołówki, towarzyszy jak zwykle u Leone krzykliwa muzyka Ennio Morricone, w której można się dosłyszeć kojotobrzmiących dźwięków. Scenariuszowi nie brak zaskakujących puent, jak chociażby grób nieznanego żołnierza obok rzekomego grobu ze złotem, czy też podstęp Blondasa w finalnym pojedynku. Każdy kolejny film Leone jest coraz lepszy!

luty 2004

Dobry, Zły i Brzydki 
The Good, The Bad and The Ugly (1966) 
Reż: Sergio Leone 
Wyk: Clint Eastwood, Lee Van Cleef, Eli Wallach 

ocena 5 

Brak komentarzy: