Szukaj na tym blogu

sobota, 31 stycznia 2004

Pewnego razu w Meksyku


Nie da się zrecenzować tego filmu bez odwołania do jego słynnego poprzednika - "Desperado". Lecz o ile "Desperado" było luźno związane z pierwszym filmem, czyli "El Mariachi", tutaj te związki są aż nazbyt silne. Reżyser nachalnie odwołuje się do swego wielkiego przeboju, czy to poprzez retrospekcje, czy nawet łudząco podobne sceny i ujęcia. Ma się przez to wrażenie permanentnego deja vu, czy też nawet oglądania popłuczyn. Zresztą film ten jest powszechnie znany jako "Desperado 2". Mimo to, ma w sobie coś oryginalnego.


Wielkim atutem filmu jest gwiazdorska obsada. Przekłada się to na mnóstwo bohaterów prowadzących akcję. Już nie tylko Banderas jest gwoździem programu. Wręcz przeciwnie. Prywatna zemsta El Mariachi jest wykorzystywana do własnych celów Sandsa, czy innych. Mariachi jest tylko w tle, pełni funkcję spoiwa. Sporą zaletą są muzyczne popisy i gra na gitarze w wykonaniu samego Banderasa, czego przedsmak mogliśmy podziwiać w czołówce "Desperado". Gdyby nikt nie chciał zatrudnić go w filmie, myślę że z powodzeniem mógłby zarabiać na życie jako muzyk (niekoniecznie w parze z Iglesiasem).

Postacią, która jest bohaterem pierwszoplanowym w rzeczywistości jest Sands, grany przez Deppa. Nie jest to może szczyt jego aktorskich osiągnięć, ale dla odmiany mamy okazję zobaczyć go jako bohatera bardzo negatywnego. Jest odrażający i przemądrzały. Nieprzyjemne odczucia wzbudzają dodatkowo jego niechlujne ubrania.

Dafoe jest tak świetnie ucharakteryzowany na Meksykanina, że zdaje się, jakby nim był od urodzenia. Jego rola może jest niewielka, ale jego twarz pasuje jak ulał do filmu. Mickey Rourke natomiast sprawia wrażenie, jakby ledwo się trzymał na nogach i przyszedł na plan zdjęciowy, żeby zarobić trochę na kolejne łyskacze. Jego rola byłaby ciekawsza, lecz nie została w pełni rozwinięta. Gangster grany przez Rourke'a chyba zbyt łatwo idzie na ugodę z agentem FBI występując przeciw własnemu szefowi. Nie ucieka się nawet do żadnego podstępu, czego można by się było spodziewać i oczekiwać po tego typu fabule. Aktorzy grający "tych złych", tj. Willem Dafoe, Mickey Rourke i dodatkowo Danny Trejo, stały aktor w filmach Rodrigueza, spotkali się wcześniej na planie więziennego "Gniazda os". Reżyser zapewne chciał przyciągnąć młodszą widownię zapraszając do udziału w filmie przesłodzonego Enrique Iglesiasa, który w swej niewymagającej roli wypada nawet dobrze. Pewne zastrzeżenie można jedynie mieć co do udziału Salmy Hayek, który został przereklamowany. Występuje ona w napisach czołowych jako główna rola kobieca, tymczasem jej występ jest dość epizodyczny i okrojony. Pojawia się jedynie w retrospekcjach, a jej udział w filmie miał cele marketingowe, jak można przypuszczać. Była zbyt pochłonięta kręceniem zdjęć do "Fridy", więc i tak należy jej się szacunek, że znalazła trochę czasu dla Roberta, który jako pierwszy reżyser przysporzył jej sławy. Co ciekawe, nagrała nawet piosenkę do tego filmu, która pojawia się w napisach końcowych.

Film obfituje w wiele fantastycznych scen jak ta, gdy Banderas z Salmą uciekają z budynku złączeni łańcuchem wykorzystując przy tym umiejętności akrobatyczne, czy też walka wręcz w wykonaniu Salmy z kilkoma oprychami w barze. Pewien niesmak budzi nagromadzenie zbyt wielu okrutnych scen. Reżyser również przesadził z ilością nieuzasadnionych strzelanin, które są tylko popisem sztuczek operatorskich. Jak zawsze u Rodrigueza mamy do czynienia ze świetnym montażem i "gorącymi zdjęciami", choć muzyka, nota bene w wykonaniu Rodrigueza, nie jest już taka żywa jak w przypadku "Desperado".

Tytuł, w odróżnieniu od poprzednich części trylogii, nie wysuwa na pierwszy plan samotnego desperata, lecz Meksyk. I tak jak to tytuł sugeruje, pojawia się sporo meksykańskich klimatów, zupełnie jakby film został zrobiony na zlecenie Ministertstwa Kultury jako wizytówka zachęcająca do wycieczek. Wątek meksykański jest dość ważny, a sam film dość patetyczny, jakby reżyser chciał pokazać, jak wielkim jest patriotą - patrz ostatnia scena, gdy Banderas odchodzi z przepiętą meksykańską flagą przez pierś. Wkracza tym jakby w świat polityki, a sposób ukazania przewrotu rewolucyjnego należy do najwierniejszych w moim odczuciu. Zresztą do roli prezydenta zatrudnił Pedro Armendariza, który grał już prezydenta Isthmusu w "Licencji na zabijanie" i jest synem pamiętnego Kerim Beya z "Pozdrowień z Rosji". Tytuł można rozumieć również i bardziej kolokwialnie jako "meksyk", czyli delikatnie mówiąc bójka, a których to bójek w filmie nie brak.

Fabuła jest zbyt pogmatwana, by móc ją streścić w kilku zdaniach. Ma to na celu skupienie się na akcji, zamiast doszukiwania się w niej logiki. Jest to wybieg z powodzeniem stosowany w tego rodzaju filmach, a pierwszymi, którzy tego bynajmniej nie ukrywali, byli producenci Bonda. Nawiązywanie do poprzedniej części chwilami staje się jednak zbyt natrętne, przez co pierwsza połowa filmu sprawia wielkiego skrótu. Mimo to treść trzyma się kupy, kusząc, by obejrzeć film kilka razy w celu dostrzeżenia wszystkich wątków.

Rodriguez, znany jako "człowiek orkiestra", sam zajmuje się nie tylko reżyserią, jest również montażystą i operatorem kamery, muzykiem, a czasem robi efekty specjalne. W tym wypadku skorzystał z pomocy francuskich specjalistów, lecz nie można mu mieć tego za złe, bo rezultat jest zadziwiający. Uważniejsi widzowie z pewnością dostrzegą w napisach końcowych wśród podziękowań nazwisko Quentina Tarantino, starego przyjaciela Rodrigueza. Co ciekawe, mimo tylu skrótów, narracji i retrospekcji, film który trwa 100 minut wydaje się być dłuższy, niż jest w rzeczywistości.

"Pewnego razu w Meksyku" nawiązuje tytułem do słynnego filmu Sergio Leone i można się pokusić o stwierdzenie, iż nie tylko samym tytułem. Na pewno jest zrobione ze znacznie większym rozmachem niż "Desperado" stanowiąc świetne uzupełnienie "klezmerskiej trylogii".

kwiecień 2004

Pewnego razu w Meksyku 
Once Upon a Time in Mexico (2003) 
Reż: Robert Rodriguez 
Wyk: Antonio Banderas, Salma Hayek, Johnny Depp, Willem Dafoe, Mickey Rourke, Eva Mendes 

ocena +4 

Brak komentarzy: